Półtorej dekady, które minęło od pierwszej edycji rankingu 100 Kobiet Biznesu, to szmat burzliwego czasu. Jednak jury, którego zadaniem był wybór bizneswoman piętnastolecia, zadecydowało jednogłośnie, że tytuł ten przypadnie dr Irenie Eris, twórczyni i członkini zarządu jednej z największych rodzimych - i rodzinnych - firm na polskim rynku kosmetycznym.
- Dostałam już w życiu sporo nagród, w tym ordery od dwóch prezydentów i ostatnio tytuł doktora honoris causa od SGH. Jest to oczywiście bardzo miłe i budujące, ale za każdym razem towarzyszy mi pewne zdziwienie. Myślę, że to kwestia charakteru, bo nigdy nie lubiłam być na pierwszym planie, brylować na salonach. Udzielania wywiadów też nie lubię. Natomiast lubiłam i nadal lubię moją pracę. Dlatego wciąż zastanawia mnie fakt, że otrzymuję nagrody za coś, co dla mnie było i jest naturalną częścią życia - mówi dr Irena Eris.
Językowa ewolucja
Pod względem roli kobiet w biznesie i ich postrzegania nawet w ciągu ostatnich piętnastu lat sporo się zmieniło.
- To naturalna ewolucja - kobiety są coraz lepiej wykształcone, obecnie to one stanowią większość na uczelniach wyższych. Od, powiedzmy, 1918 r., gdy uzyskały w Polsce prawa wyborcze, przeszłyśmy bardzo długą drogę. Kiedyś można było ewentualnie mówić, że kobiety są co najwyżej szyją, która kręci męską głową. Dziś ta metafora brzmi jak echo minionej epoki. Kobiety nie tylko współtworzą rzeczywistość - one ją współprowadzą - tłumaczy Irena Eris.
A teraz?
- Coraz więcej kobiet prowadzi własne przedsiębiorstwa - i niekoniecznie chodzi mi o duże biznesy, ale o te fundamentalne dla gospodarki mniejsze firmy, które też wymagają poświęcenia, umiejętności organizacyjnych, wyobraźni i apetytu na podejmowanie ryzyka - mówi Irena Eris.
Kobiet-prezesek przybywa… No właśnie - ale prezesek czy pań prezes? Nawet podczas ubiegłorocznej gali 100 Kobiet Biznesu panie nie były zgodne. Mniej więcej połowa odbierała dyplomy z napisem „prezeska”, a reszta - „prezes”.
- Feminatywy to żadna nowość, były obecne w polszczyźnie już dawniej. Może na początku wydawały mi się dziwne i nieco sztuczne, ale już się przyzwyczaiłam. I wydaje mi się naturalne akcentowanie również w sferze językowej, że mamy nie tylko mężczyzn, ale i kobiety wykonujące te same zawody - mówi przedsiębiorczyni.
Mentalne bariery
Mamy więc w Polsce pełną równość płci? Niekoniecznie.
- Bariery, moim zdaniem, wciąż istnieją w głowach. Niestety kobiety nadal mają mniej pewności niż mężczyźni, słyszę to zresztą co rano w radiu, do którego słuchacze dzwonią wypowiadać się na aktualne tematy - i robią to głównie mężczyźni. Oczywiście wszystko jest względne: inaczej wygląda to w dużych ośrodkach, a inaczej w mniejszych, gdzie trudniej o przełamanie stereotypów i gdzie indywidualność wciąż może być wytykana palcami - uważa Irena Eris.
Sama twórczyni marki kosmetycznej takich barier mentalnych w głowie nie miała.
- Dlaczego? Bo wychowałam się w rodzinie, gdzie po prostu kobieta nie była traktowana jako ktoś gorszy. Mentalność z reguły wynosi się z domu. Rodzice przeżyli wojnę, oboje pochodzili z kresów, z Polesia. Spotkali się przypadkiem już w Warszawie, skończyli studia na SGH i oboje tu pracowali. Można powiedzieć, że wychowałam się w rodzinie inteligenckiej i - jak to rodzina inteligencka - niezbyt zamożnej. Od początku kładziono jednak nacisk na to, bym się uczyła i dzięki temu stała się kimś niezależnym. Nigdy natomiast nie mówiono o robieniu biznesu, nikt chyba wtedy tak nie myślał - mówi Irena Eris.
Potrzeba niezależności
Nauka była intensywna. Po studiach i doktoracie na Uniwersytecie Humboldtów (z dziedziny biotransformacji, w uproszczeniu - o tym, jak zażywanie wielu leków wpływa na ich metabolizm w wątrobie) przyszła przedsiębiorczyni trafiła do Polfy Warszawa. Pracowała tam w zakładzie badawczo-wdrożeniowym.
- Struktura państwowej firmy była wówczas dość skostniała, ścieżka awansu z góry określona, a przestrzeń do samodzielnego poszukiwania czy tworzenia czegoś nowego bardzo ograniczona. Zrozumiałam, że potrzebuję większej niezależności intelektualnej i twórczej, dlatego postanowiłam założyć własne laboratorium. Nie myślałam wtedy o budowaniu biznesu, tworzeniu firmy czy o jakimkolwiek sukcesie materialnym. Chodziło raczej o możliwość decydowania o sobie, o spokojne życie w otoczeniu ludzi, z którymi dobrze się pracuje. Miałam doktorat, znałam języki, nie miałam kompleksów - chciałam po prostu być niezależna - mówi Irena Eris.
Przedsiębiorcze początki
Na początku był jeden krem, robiony samodzielnie z pomocą pierwszej pracownicy w wynajętym w Piasecznie pomieszczeniu, w którym wcześniej mieściła się piekarnia. Pieniądze na rozpoczęcie działalności pochodziły z oszczędności Ireny Eris i jej męża, Henryka Orfingera, który pracował na etacie w Ministerstwie Komunikacji, a także z pożyczek od znajomych.
- Myślałam, że jeśli zaoferuję na rynku produkt, którego inni nie mają, który ma wysoką jakość i jest potrzebny, to odbiorcy się znajdą. Szybko okazało się jednak, że nie jest to takie proste. Prywatną inicjatywę jedynie tolerowano, zdobycie surowców było trudne, a znalezienie odbiorców jeszcze trudniejsze. Państwowe sklepy często wolały mieć puste półki, niż wprowadzić coś od prywatnego producenta - wspomina Irena Eris.
Partnerska relacja
Przedsiębiorczyni zajmowała się produkcją, jej mąż - początkowo po urzędowych godzinach - dystrybucją.
- Po pewnym czasie mąż dołączył do mnie na stałe. W sposób naturalny wytworzył się między nami podział obowiązków. Ja zajmowałam się badaniami, stroną naukową i produkcyjną - bo od początku fundamentem naszej działalności była nauka i rzetelność laboratoryjna. On odpowiadał za zaopatrzenie, organizację i bieżące zarządzanie firmą. Decyzje zawsze podejmowaliśmy wspólnie, ale ostatnie słowo należało do osoby, która miała kompetencje w konkretnym obszarze – mówi Irena Eris.
To właśnie dzięki temu podejściu mogło powstać centrum naukowo-badawcze, o którym przedsiębiorczyni od początku marzyła.
- Miałam w życiu ogromne szczęście, że trafiłam na człowieka, z którym nie tylko dobrze mi się żyje, ale z którym wzajemnie się wspieramy. To partnerska relacja, która dawała nam siłę także w prowadzeniu firmy – mówi Irena Eris.
Rodzinna marka
Biznes mocno rozkręcił się po transformacji ustrojowej. Popyt na produkty - asortyment już wtedy znacznie szerszy niż jeden krem - wystrzelił mimo zalania rynku artykułami zachodnich koncernów kosmetycznych.
- Okazało się, że - choć nie robiłam tego celowo, bo w PRL-u nikt nie myślał w takich kategoriach - udało nam się zbudować silną markę. A popyt był taki, że zdecydowaliśmy się na kupno ziemi w Piasecznie i postawienie własnego zakładu. To był 1993 r. i wciąż działamy w tym samym miejscu - choć od tego czasu kompleks znacznie się powiększył - mówi przedsiębiorczyni.
Firma rodzinna generuje rocznie 420 mln zł przychodów i 19 mln zł zysku netto (dane za 2024 r.). Sporą część biznesu, oprócz produkcji i dystrybucji kosmetyków, stanowi część hotelarska. Marka rosła organicznie, krok po kroku, bez zewnętrznych inwestorów - dzięki czemu, zdaniem jej twórczyni, mogła pozostać w pełni wierna swoim wartościom.
- Dziś nasza działalność opiera się na trzech uzupełniających się filarach: kosmetykach, kosmetycznych instytutach oraz hotelach SPA Dr Irena Eris. Dla mnie te obszary tworzą jedną, spójną całość - holistyczny świat troski o piękno człowieka. Wierzę, że aby dobrze wyglądać, a przede wszystkim dobrze czuć się ze sobą, potrzeba nie tylko pielęgnacji, lecz także odpoczynku i regeneracji. Od zawsze patrzyłam na rozwój firmy z perspektywy konsumentów i ich rzeczywistych potrzeb. Staraliśmy się je rozumieć, uważnie obserwować i odpowiadać na nie w sposób możliwie pełny. To dlatego te trzy filary tak naturalnie się uzupełniają - mówi Irena Eris.
Eksportowe plany
Dr Irena Eris zatrudnia obecnie około tysiąca osób, a blisko jedną czwartą przychodów przynoszą rynki eksportowe.
- Moim marzeniem jest, by Dr Irena Eris była marką światową, wierną jednocześnie swojej tożsamości, cały czas tak samo rzetelną, prawdziwą i innowacyjną. Etyka w biznesie ma dla mnie fundamentalne znaczenie. Zawsze powtarzam, że marka ma obowiązki nie tylko wobec rynku, lecz przede wszystkim wobec ludzi - i to jest dla mnie nienegocjowalne. Dlatego po ataku na Ukrainę podjęliśmy natychmiastową decyzję o wycofaniu się z działalności w Rosji i na Białorusi, mimo że rozwijaliśmy tam znaczący biznes - mówi Irena Eris.
Rynków zagranicznych już teraz jest sporo. Produkty firmy z Piaseczna można kupić w ponad 70 krajach.
- Z jednej strony najłatwiej jest rozpocząć ekspansję od krajów sąsiednich. Z drugiej - w naszej branży to właśnie Europa Zachodnia okazuje się najtrudniejszym rynkiem, bo wybór produktów w drogeriach jest ogromny. Wciąż też funkcjonują pewne stereotypy dotyczące Polski. A ja nie zamierzam ukrywać pochodzenia naszych kosmetyków ani pisać na opakowaniach „Made in EU”, skoro są „Made in Poland”. Pochodzą z kraju, który przez ostatnie czterdzieści lat dokonał imponującego rozwoju i absolutnie nie ma powodu do kompleksów. Co ciekawe, na rynkach Bliskiego i Dalekiego Wschodu takie uprzedzenia praktycznie nie istnieją, dlatego właśnie tam widzę szczególnie duży potencjał - mówi Irena Eris.
Satysfakcja z pracy
Dziś mąż przewodniczy radzie nadzorczej spółki, syn Paweł jest jej prezesem, a Irena Eris zasiada w zarządzie, wciąż odpowiadając za produkcję oraz badania i rozwój.
- Jestem codziennie w pracy, pod tym względem zawsze byłam i nadal jestem bardzo obowiązkowa. Wiem, że pokolenia się zmieniają i młodsi miewają inne podejście, ale myślę, że jeśli praca ma sens, to taka obowiązkowość przychodzi naturalnie. Pewnie dzięki temu nigdy nie przeżyłam wypalenia zawodowego. I taką kulturę zawsze próbowałam budować w firmie - tłumaczy przedsiębiorczyni.
A work-life balance?
- Oczywiście jeździmy z mężem na urlopy, nie za długie, czasem dziesięciodniowe. Lubię się czasem ponudzić - wracają mi wtedy siły witalne. Nie jest też tak, że pracuję na okrągło. Nigdy nie przynosiliśmy pracy do domu, choć zawsze po godzinach było dużo obowiązków społecznych, bo jesteśmy - szczególnie mąż - aktywni pod tym względem - mówi Irena Eris.
Przedsiębiorczyni często jest pytana, co poradziłaby młodym ludziom, którzy dopiero zaczynają kariery.
- Chyba tyle, by szukali tego, co im w życiu pasuje, i nie bali się zmian, bo decyzje, które podjęli jako dziewiętnastolatkowie idący na studia, nie muszą definiować ich życia. Spędzamy w pracy jedną trzecią życia, więc byłoby czymś naprawdę trudnym codziennie wstawać z poczuciem niechęci, wykonując obowiązki tylko po to, by „zarobić na kolację”. Trzeba szukać tego, co lubimy robić, co nam daje satysfakcję, i nie odpuszczać - radzi Irena Eris.

