Za kilka dni, w poniedziałek 18 kwietnia, przypada czwarta rocznica decyzji Komitetu Wykonawczego UEFA o przyznaniu organizacji finałów EURO 2012 wspólnej kandydaturze Ukrainy i Polski. Być może jeszcze przez długie lata będzie to jedyny zrealizowany wielki projekt, przekraczający wschodnią granicę Unii Europejskiej i zarazem strefy Schengen. Wczorajsze okresowe posiedzenie komitetu organizacyjnego pod przewodem premierów Mykoły Azarowa i Donalda Tuska potwierdziło, że turniej jakoś nam wyjdzie. Rzecz jasna ambitne plany inwestycyjne, nakreślone cztery lata temu w obu państwach na fali wielkiego entuzjazmu, zostaną wykonane tylko w części.
Zupełnie innym wątkiem są generalne europejskie perspektywy Ukrainy. Podczas rozpoczynającego się 1 lipca przewodnictwa Polski w Radzie Unii Europejskiej jednym z naszych priorytetów będzie partnerstwo wschodnie. W październiku w Warszawie odbędzie się z tej okazji ekstra szczyt szefów unijnych państw i rządów. Prawdziwym sukcesem politycznym Polski byłoby podpisanie właśnie podczas naszej prezydencji negocjowanej od dawna umowy stowarzyszeniowej Ukrainy z Unią Europejską.
Mimo zachęcających deklaracji polityków, droga do niej jest jednak wciąż długa i wyboista. Zwłaszcza, że akcję odciągającą Kijów od Brukseli bardzo nasiliła ostatnio Moskwa. Po kilku latach wytężonej pracy Rosja osiągnęła pierwszy sukces, odpędzając widmo przystąpienia Ukrainy do NATO. Teraz prowadzi rozgrywkę o odbudowę silnej struktury gospodarczej wciąż istniejącej Wspólnoty Niepodległych Państw. Premier Władimir Putin intensywnie zachęca Ukrainę do wstąpienia do unii celnej z Rosją, ostrzegając, że utworzenie strefy wolnego handlu z Unią Europejską może nie chronić ukraińskich interesów tak, jak unia celna. Według stanu spraw na dzisiaj można obstawiać, że podczas polskiej prezydencji Kijów swego strategicznego dylematu jeszcze nie rozstrzygnie.