Dziergana koalicja

Jacek Zalewski
opublikowano: 2006-01-23 00:00

Polityczna karuzela wykonała kilka rozchwianych obrotów i na 24 godziny przed głosowaniem nad budżetem znalazła się w tej samej pozycji, co 10 listopada, gdy Sejm udzielał wotum zaufania gabinetowi Kazimierza Marcinkiewicza. Tamta koalicja pod przewodem Prawa i Sprawiedliwości — obejmująca Samoobronę, Ligę Polskich Rodzin i Polskie Stronnictwo Ludowe — została przez Platformę Obywatelską nazwana moherową. Dzisiaj sfrustrowani politycy PO tytułują ją koalicją pełzającą, cokolwiek miałoby to znaczyć. Jeśli mnie pamięć nie myli, pełzanie ostatni raz awansowało do rangi podmiotu polskiego życia społecznego w roku 1981, z którego zachowałem bardzo wypłowiały, a w tamtym czasie będący ulicznym przebojem T-shirt z wielkim nadrukiem PK — Pełzająca Kontrrewolucja. Niestety, w praniu rozszedł mi się inny, z napisem EA — Element Antysocjalistyczny.

W czasach przełomu nie daje się uniknąć skojarzeń historycznych. Oto sobotnie plenum rządzącej partii uchwaliło stworzenie Bloku Naprawy Państwa (BNP), którego podwaliną ma być zawarty doraźnie pakt stabilizacyjny. W słownikach już istnieje skrót BNP Paribas — to największy pod względem kapitalizacji bank na kontynencie europejskim. Miejmy nadzieję, że rynki zachowają odpowiednią rozdzielczość i nie zdarzą się pomyłki o niewyobrażalnych wręcz następstwach... Idea BNP wpisuje się do staropolskiej tradycji skupiania wszystkich zdrowych sił narodu wokół generalnej linii światłego kierownictwa. Zmieniały się ustroje, nazwy państwa i obowiązujące ideologie, ale sam cel tworzenia zarówno Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem (BBWR) czy Obozu Zjednoczenia Narodowego (OZN) przed wojną, jak i Frontu Jedności Narodu (FJN) czy Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego (PRON) w epoce PRL był bardzo podobny do tego, jaki obecnie bracia Kaczyńscy stawiają przed swoim BNP.

Godzina dziejowej próby nie tylko dla przyszłego BNP, ale dla możliwości podpisania paktu stabilizacyjnego wybije już jutro — mianowicie podczas głosowania nad ustawą budżetową na rok 2006. Zakładamy oczywiście, że planowo odbędzie się ono we wtorek, a nie na przykład w piątek. Posiedzenie Sejmu jest czterodniowe i właśnie dzień jutrzejszy miał być poświęcony budżetowi, ale zagrywki marszałka Marka Jurka są ostatnio kompletnie nieprzewidywalne — wszak w mgnieniu oka zaczął się nie zgadzać z własnym przekonaniem, iż termin ukończenia przez parlament prac nad budżetem upływa 19 lutego… Dziś wiadomo, że chodzi o 31 stycznia i że w tym dniu prezydent na pewno nie otrzyma ustawy do podpisu — a zatem ewentualne odsunięcie głosowania na piątek nie ma już znaczenia dla budżetu. Dla mozolnie dzierganej koalicji ma natomiast znaczenie ogromne, albowiem Jarosław Kaczyński dopiero dzisiaj może na żywo rozmawiać z Andrzejem Lepperem po jego powrocie z Chin, bez Samoobrony zaś nic z paktu stabilizacyjnego nie wyjdzie.

A merytorycznie jest o czym rozmawiać. Nie tylko bracia Kaczyńscy wpadli na pomysł, żeby do paktu wpisać listę ustaw i spraw nie podlegających krytyce, objętych immunitetem politycznym. Pozostali udziałowcy nie chcą być wyłącznie wasalami PiS i próbują dopisać do listy własne projekty. Wszystkie one mają jedną cechę wspólną — sprowadzają się do gigantycznych wydatków z państwowej kasy. I dlatego pakt stabilizacyjny, zaspokajający kosztowne ambicje i interesy wszystkich jego sygnatariuszy, zdestabilizuje finanse publiczne. Powinien sobie z tego zdawać sprawę prezydent Lech Kaczyński, który ze spraw szeroko rozumianego bezpieczeństwa państwa postanowił uczynić jeden ze swoich priorytetów. Odpowiednia ustawa w tej sprawie objęta ma być paktem — niestety, z jej wstępnych założeń wynika, iż temat bezpieczeństwa finansowego Polski potraktuje ona bardzo podrzędnie.