Ekonomiczny przewodnik po kryzysie energetycznym

Ignacy MorawskiIgnacy Morawski
opublikowano: 2022-08-29 20:00

Europejski kryzys energetyczny trwa i prawdopodobnie będzie pchał całą gospodarkę Unii Europejskiej w kierunku recesji. Jak głęboka ona będzie? Czy możemy jej przeciwdziałać? Czy możemy regulacyjnie ograniczyć ceny? Postaram się w uproszczony sposób pokazać, jak należy rozumieć wpływ skoku cen energii na gospodarkę.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Ceny surowców energetycznych, które importujemy, rosną w tempie niewidzianym od lat 70. Obecnie ceny gazu na giełdach są o około 1000 proc. wyższe rok do roku, a uśredniając cenę gazu, węgla i ropy mamy wzrost o około 400 proc. To przekłada się również na ceny energii elektrycznej oraz paliw. Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen powiedziała w środę, że UE zamierza wprowadzić narzędzia ograniczające wzrost cen. Ale co możemy zrobić w Europie i na jakie efekty liczyć?

Pierwszy krok do zrozumienia wpływu rosnących cen na całą gospodarkę to rozróżnienie między kosztami, które płacimy dostawcom spoza UE (lub spoza Polski), a kosztami, które płacimy producentom wewnętrznym. W pierwszym przypadku dochody wypływają poza kraj i nie za wiele można z tym zrobić, w drugim dochody przesuwają się między sektorami i jest więcej możliwości reakcji. Polska importuje (netto) ok. 45 proc. zużywanej energii, więc niemal połowa efektów wzrostu cen jest niemożliwa do złagodzenia w formie regulacji lub podatków.

W przypadku importu musimy zapłacić więcej innym krajom, a więc oddać im większą część naszego dochodu. Z tym możemy “walczyć” głównie przez oszczędności w zużyciu energii. Najprostsza formuła stosowana w analizach wrażliwości krajów na zmiany cen energii wskazuje, że koszty dla PKB są równe iloczynowi stopy importu energii (import netto w relacji do PKB) oraz procentowej zmiany cen energii. Zastosowanie tej formuły dla Polski wskazuje, że wzrost cen z ostatniego roku kosztowałby nas utratę ok. 6 proc. PKB. Ale oczywiście to zbyt uproszczona kalkulacja. Wzrost cen sprawi, że import zostanie ograniczony (jest to tzw. efekt dochodowy), a jednocześnie użytkownicy energii będą przesuwać jej wykorzystanie ze źródeł drogich na źródła tańsze (np. z gazu na węgiel – są to tzw. efekty substytucji). Co więcej, ograniczenie importu przez wiele krajów naraz prawdopodobnie w końcu obniży ceny energii. Dlatego ten negatywny efekt może być bliższy 3-4 proc. Dla kraju z potencjałem rozwojowym na poziomie 3-4 proc. oznacza to jeden rok zerowej lub lekko ujemnej dynamiki PKB. Sądzę, że to może być scenariusz bazowy na najbliższy rok.

Drugi krok to zrozumienie, jakie koszty niosą ze sobą silne przesunięcia dochodów między sektorami wewnątrz kraju (lub wewnątrz UE) i co można z tym zrobić. Innymi słowy, ogromne zmiany cen sprawią, że redukcja dochodów konieczna do zmniejszenia popytu na energię będzie wyjątkowo nierówno rozłożona w gospodarce i to samo w sobie stanowi wyzwanie ekonomiczne.

Niektóre sektory gospodarki zyskują. Na przykład, krajowi producenci surowców otrzymują większą cenę przy relatywnie wolniejszym wzroście kosztów. Dlatego górnictwo węgla w Polsce w pierwszym półroczu wypracowało 5,7 mld zł zysku netto, podczas gdy w poprzednich dziesięciu latach ten wynik za pierwsze sześć miesięcy wynosił średnio 145 mln zł. Ale zyskują też producenci energii elektrycznej, czyli firmy, które z węgla, gazu czy źródeł odnawialnych wytwarzają prąd. System działa bowiem w ten sposób, że cena rynkowa jest uzależniona od tego, jakie są koszty najdroższego wytwórcy, więc wszystkie instalacje korzystające ze źródeł i technologii tańszych niż to najdroższe zyskują. Cena sprzedaży jest równa kosztom krańcowym, czyli dodatkowym kosztom pozyskania ostatniej jednostki potrzebnej do zaspokojenia popytu. A koszt producenta jest równy kosztom średnim. Każdy student ekonomii wie zapewne, że jeżeli popyt na jakikolwiek towar na wolnym i efektywnym rynku wynosi 200 jednostek, z czego koszt pozyskania 100 jednostek wynosi zero, a koszt pozyskania 100 kolejnych wynosi 100, to cena rynkowa jednostki będzie wynosiła 100. A zysk ze sprzedaży tych 100 jednostek pozyskanych za darmo nazwie się rentą.

Tracą natomiast gospodarstwa domowe oraz firmy z wysokim udziałem energii w strukturze kosztów. Straty są na tyle duże, że niektóre firmy zatrzymują produkcję, a gospodarstwa domowe mogą doświadczyć najgłębszego spadku dochodów od 1991 roku.

Przesunięcie dochodów w stronę wytwórców energii jest pozytywnym zjawiskiem, jeżeli chcemy, żeby producenci energii szybko zwiększyli inwestycje w nowe technologie produkcji i dzięki temu kraj szybciej uniezależnił się od importu. Na przykład wiele instalacji opartych na źródłach odnawialnych będzie notowało gigantyczne zyski, ale dzięki temu możemy przyspieszyć transformację energetyczną i szybciej uniezależnić się od importu energii.

Kłopot polega na tym, że to przesunięcie generuje też koszty. Dopóki ceny energii wahały się o kilkadziesiąt procent, to te koszty były akceptowalne. Teraz już przestają takie być. Potężne wahania cen sprawią, że przemysł ograniczy inwestycje – trudno będzie bowiem kalkulować opłacalność nowych projektów. Gospodarstwa domowe stracą dużą część realnych dochodów, co ograniczy konsumpcję i w niektórych miejscach może doprowadzić do znaczącego wzrostu ubóstwa. Dodatkowe inwestycje producentów energii nie nadrobią tych kosztów. Recesja się pogłębi, a niezadowolenie społeczne może całkowicie zatrzymać transformację energetyki.

Rząd ma krótkookresowo do dyspozycji dwa instrumenty, aby ograniczyć przesunięcia dochodów między sektorami (może być to działanie skoordynowane w ramach UE). Po pierwsze, może – jako regulator rynku – wprowadzić ceny regulowane na szerszą skalę. Dziś w Polsce cena akceptowana administracyjnie przez Urząd Regulacji Energetyki dotyczy głównie sprzedaży dla gospodarstw domowych, a w relacjach producent energii-odbiorca komercyjny obowiązuje cena rynkowa oparta o opisane wyżej koszty krańcowe rynku (czyli głównie koszty pozyskania gazu lub węgla). Przy czym ceny dla gospodarstw domowych ostatecznie też powinny być oparte o ceny rynkowe, aby system miał sens. Rząd może zmienić sposób funkcjonowania rynku hurtowego w taki sposób, że producenci energii będą otrzymywali nie jedną cenę uzależnioną od kosztu krańcowego całego rynku, ale odmienne ceny uzależnione od kosztów poszczególnych technologii.

Po drugie, rząd może nałożyć na firmy surowcowe i energetyczne podatek od nadmiarowych zysków (z ang. windfall tax) i z tego podatku sfinansować dotacje do niższych cen dystrybutorów lub transfery dla określonych sektorów.

Wyzwanie polega na tym, by ocenić, które rozwiązanie wywoła największy spadek cen przy najmniejszym spadku inwestycji firm energetycznych. Pierwsze rozwiązanie ma tę przewagę, że ogranicza wahliwość cen hurtowych i całą niepewność gospodarczą z nią związaną, ale jego wadą jest istotne zaburzenie mechanizmów cenowych, które mają ogromne znaczenie dla efektywności gospodarki i przepływu kapitału w stronę najbardziej produktywnych inwestycji. Drugie rozwiązanie ma tę przewagę, że nie zaburza wprost mechanizmów cenowych na rynkach produkcji energii, ale jego wadą jest większa niepewność.

Ja byłbym bardziej skłonny akceptować rozwiązanie drugie (podatek), ponieważ sądzę, że ceny muszą odegrać jak największą rolę w szybkim dostosowaniu gospodarki do nowych warunków na rynkach surowców i nie warto ich nadmiernie zaburzać. Ceny to najlepszy informator i bodziec do zmian. Natomiast przejściowe podatki można uzasadnić wyjątkowymi i ekstremalnymi warunkami. Jednocześnie wyobrażam sobie, że w warunkach wojny i tak gwałtownych zmian w dostawach surowców mechanizmy czysto rynkowe mogą zawieść.

Poznaj program konferencji “Prawne aspekty rozwoju i utrzymania sieci przesyłowych i dystrybucyjnych”, 12 października, Warszawa >>

Problem zarządzania kryzysem energetycznym jest oczywiście bardziej złożony niż to, co opisałem. Schemat działających mechanizmów uprościłem, a dylematów jest jeszcze więcej. Na przykład istotne jest pytanie, jak prowadzić politykę pieniężną. Czy godzić się na wysoką inflację dłużej? Czy zwiększać dług, by łagodzić spadek dochodów najuboższych konsumentów? Jak prowadzić racjonowanie dostaw w warunkach zagrożenia niedoborami energii? Polityka gospodarcza przypomina dziś chodzenie po linie.

Ale podstawowe rozróżnienie na koszty importu, którym raczej nie zapobiegniemy i które muszą wywołać redukcję dochodów w kraju (lub w ramach UE) i oszczędności energii, oraz koszty przesunięć dochodów wewnątrz kraju, którymi możemy zarządzać i które będą również miały wpływ na długookresowy rozwój, jest najważniejszym krokiem do zrozumienia trwającego kryzysu energetycznego.