Klienci już płacą drożej za prąd, a może być gorzej
Branża spiera się o nowy podział limitów CO2. Tym razem między sobą. A co z odbiorcami energii? Taniej raczej nie będzie.
Krajowy Plan Rozdziału Uprawnień (KPRU) do emisji dwutlenku węgla (CO2) powinien trafić do Brukseli do końca ubiegłego miesiąca. Tymczasem wciąż trwają przepychanki o podział skąpych limitów między krajowych emitentów. Spór, który do niedawna toczył się tylko między energetyką, emitującą lwią część krajowego CO2, a innymi branżami przemysłu zrzeszonymi w Forum CO2 , zamienił się w konflikt wewnątrz sektora.
Kamienny vs brunatny
Jak ustalił „Puls Biznesu” w projekcie opublikowanym 12 lutego przez Ministerstwo Środowiska (MŚ) wprowadzono zmiany na korzyść wytwórców produkujących energię z węgla brunatnego.
— W stosunku do wersji z 12 lutego nie było już przesunięć między sektorami. Zmieniliśmy tylko metodologię wyliczania przydziałów dla firm energetycznych. Poprzednio bazowaliśmy na historycznych danych o produkcji energii. W nowej wersji limity są ustalane także na podstawie dotychczasowej emisji CO2, która ma wagę 70 proc., a produkcja — 30 proc. — wyjaśnia Jacek Jaśkiewicz, wicedyrektor Departamentu Globalnych Problemów Środowiska i Zmian Klimatu w MŚ.
Ta poprawka przechyla szalę na korzyść producentów energii z węgla brunatnego, który — choć uchodzi za tańsze paliwo — jest też bardziej emisyjnym źródłem energii niż węgiel kamienny. Zmiana metodologii przyjęta przez MŚ pozwoli takim producentom jak Zespół Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin czy należące do Polskiej Grupy Energetycznej (PGE) elektrownie Bełchatów i Turów wytworzyć w ciągu pięciu lat więcej energii bez dokupowania pozwoleń na emisję na rynku. Energetyka brunatna nadal będzie miała deficyt pozwoleń, podobnie jak cała branża, ale będzie on mniejszy niż przewidywał poprzedni projekt. Według wersji z 12 lutego, niedobór dla elektrowni opalanych węglem brunatnym sięgał 35 proc., a dla źródeł pracujących na węglu kamiennym — 16 proc. Teraz deficyty bardziej się wyrównają.
Licytacja na ceny
PGE uważa, że to słuszne rozwiązanie. Firmom trzeba dać szansę obniżenia emisji przez najbliższych kilka lat. Nie powinno się ich karać za to, że niegdyś zainwestowały w technologię, która — ze względu na reguły ekologiczne przyjęte na poziomie międzynarodowym — okazuje się obecnie mniej korzystna.
— To oczywiste, że nie zamkniemy Bełchatowa. Potrzebujemy czasu i środków na inwestycje na dużą skalę w bezemisyjne technologie, np. energetykę jądrową. Gdybyśmy ukarali producentów za to, że stosują węgiel brunatny, ceny energii w Polsce poszybowałyby jeszcze bardziej — przekonuje Paweł Urbański, prezes PGE.
Jan Kurp, szef Południowego Koncernu Energetycznego (PKE) zrzeszającego elektrownie w grupie Tauron i prezes Towarzystwa Gospodarczego Polskie Elektrownie (TGPE), jest innego zdania.
— Odbiorcy energii nie skorzystają na preferencjach dla węgla brunatnego, wręcz przeciwnie. Nie wpłynie to na obniżenie cen energii w kraju, bo i tak będą one zależały od kosztów produkcji energii z węgla kamiennego, która ma blisko 60 proc. udziału w rynku, wobec 36 proc. w przypadku węgla brunatnego. Nowa metoda podziału zapewni więc tylko wyższe marże dla energetyki brunatnej, a ceny mogą dodatkowo wzrosnąć, bo w ramach tej samej puli uprawnień do emisji wyprodukujemy w kraju mniej energii — argumentuje Jan Kurp.