Daniel Obajtek, prezes PKN Orlen, mówił niedawno w „PB”, że koncern w ubiegłym roku kupił na zapas, na trzy lata, uprawnienia do emisji CO2. Ich ceny w tym roku gwałtownie skoczyły, dobijając do 50 EUR za tonę, więc płocki koncern wygenerował prawie 600 mln zł EBITDA LIFO.
Drogie CO2 winduje ceny w łańcuchu produkcyjnym
Odbiorcy przemysłowi, zużywający duże ilości energii oraz potrzebujący uprawnień emisyjnych do realizacji procesów produkcyjnych, starają się zabezpieczać kontrakty na dwutlenek węgla, by złagodzić skutki wzrostu cen.
- Podobnie jak w przypadku walut, także w kwestii certyfikatów CO2 staramy się ograniczać wpływ dużej zmienności cen, stosując mechanizmy zabezpieczające. Dzięki temu część certyfikatów, które musimy nabyć na rynku, będziemy mogli kupić po cenach wcześniej zakontraktowanych – mówi Mirosław Kuk, rzecznik Ciechu.
Uprawnienia stają się także instrumentem atrakcyjnym np. dla międzynarodowych funduszy paliwowych i innych instytucji finansowych. To zaś jest jedną z przyczyn nakręcania spirali cen.
- Instytucje chińskie czy amerykańskie, inwestując w uprawnienia, mają także pośrednio wpływ na ceny wyrobów produkowanych przez podmioty energochłonne, a tym samym mogą wręcz wpływać na gospodarkę państw europejskich – mówi Henryk Kaliś, przewodniczący Forum Odbiorców Energii Elektrycznej i Gazu.
Wysokie ceny CO2 są jednym z powodów drożenia energii, stali, cementu, produktów chemicznych i innych towarów, w których wytwarzaniu koszty prądu i emisji mają kluczowe znaczenie.
- Instytucje finansowe lokują kapitał, inwestujące w uprawnienia do emisji CO2 i zyskując na droższej sprzedaży odbiorcom przemysłowym, którzy bez nich nie mogą produkować. To spekulacja – twierdzi Przemysław Sztuczkowski, prezes Cognoru.

Krytycznie sytuację na rynku ocenia też Grupa Azoty.
– Poprawa koniunktury gospodarczej oraz nastrojów inwestycyjnych na światowych rynkach finansowych, związana z wizją pokonywania pandemii COVID-19, nie ominęła notowań uprawnień do emisji CO2. Ich cena jest w trendzie wzrostowym, który przyspieszył po decyzji Komisji Europejskiej (KE) w sprawie redukcji emisji co najmniej o 55 proc. do 2030 r. Te czynniki stworzyły solidne podstawy dla aktywności funduszy spekulujących, które dzięki inwestowaniu w uprawnienia mogą uzyskiwać wysoką stopę zwrotu - twierdzi Filip Grzegorczyk, wiceprezes Azotów.
Zdaniem przedstawicieli grupy KE powinna podjąć działania ograniczające udział w rynku handlu emisjami funduszy spekulujących.
– Można by uznać, że przedsiębiorstwa przyczyniają się do generowania zysków funduszy kosztem własnej stabilności finansowej. Sprawiedliwość takiego rozwiązania budzi wątpliwości - uważa Filip Grzegorczyk.
Certyfikaty są za drogie czy... za tanie
Przedstawiciele polskiego rządu wysłali do Brukseli pismo w sprawie regulacji systemu handlu emisjami, które złagodzą problem. W sprawę zaangażowali się też Duńczycy - Dan Jorgensen, minister klimatu, zadeklarował, że jego administracja przeanalizuje inwestycje w uprawnienia emisyjne pod kątem ich bezpieczeństwa oraz możliwości ograniczenia spekulacji. Przyjrzenie się sprawie zadeklarowała również KE, jednak na radość przemysłu jest stanowczo za wcześnie. Frans Timmermans, unijny komisarz ds. klimatu, powiedział niedawno, że bieżące ceny uprawnień nie gwarantują spełnienia wymagań KE odnośnie redukcji emisji gazów cieplarnianych. Zalecał ich wzrost i ostrzegał, że europejska administracja powinna być ostrożna z interweniowaniem w celu obniżki cen.

Huty stawiają na wodór w ograniczaniu emisji
Przemysław Sztuczkowski obawia się spełnienia kasandrycznych prognoz o dalszym wzroście cen uprawnień. Europejskie media podawały, że według przewidywań funduszy, mogą wzrosnąć nawet do 80-100 mln EUR za tonę.
Przedstawiciele sektorów zapewniają, że już przy obecnych cenach firmy coraz silniej dążą do wdrażania technologii niskoemisyjnych, ale bez rządowego wsparcia programów pilotażowych, to trudne zadanie. Stefan Dzienniak, prezes Hutniczej Izby Przemysłowo-Handlowej (HIPH) włącza się w pracę rządowych grup roboczych, zabiegając o opracowanie programu pilotażowego, dzięki któremu na południu Polski mogłaby powstać instalacja hutnicza wykorzystująca wodór w procesie produkcyjnym.
- Początkowo, podobnie jak Niemcy, mówimy o wykorzystaniu wodoru szarego, np. z procesów koksowniczych, później niebieskiego – z gazu – a docelowo, po zbudowaniu bałtyckich farm wiatrowych zielonego – wylicza Stefan Dzienniak
Przyznaje jednak, że jego transport z Wybrzeża będzie dużym wyzwaniem.
W 2008 r. kraje UE uchwaliły, że firmy energetyczne i energochłonne muszą kupować uprawnienia do emisji CO2. System handlu jest wprowadzany w czterech etapach. W tym roku rozpoczął się IV etap, związany z redukcją emisji CO2 do 2030 r. Pierwotnie planowano cięcie o ponad 40 proc., ale unijni urzędnicy zaproponowali wzrost wskaźnika do 55 proc.
Obrót kontraktami terminowymi na emisję CO2 odbywa się na londyńskiej giełdzie. Platforma aukcyjna działa także w Lipsku.
Państwa członkowskie i działające na ich terenie firmy energetyczne i energochłonne mają przydzielane limity uprawnień. Dużym grupom przemysłowym zazwyczaj ich jednak brakuje. Np. polski sektor cementowy dokupuje rocznie około 30 proc. W rynkowym obrocie mogą także uczestniczyć instytucje finansowe.
Uprawnienia na aukcjach sprzedają także rządy państw europejskich, mogące z wpływów wypłacać rekompensaty firmom energochłonnym. W Polsce ubiegłoroczne wpływy do budżetu przekroczyły 11 mld zł, a w tym roku mogą wynieść nawet 25 mld zł.
Energochłonni liczą na ochronę rynku
Firmy płacące słono za CO2 i próbujące obniżyć emisję domagają się ochrony europejskiego rynku.
- Tymczasem w połowie roku wygasa termin obowiązywania limitów przywozowych na wyroby stalowe do Unii Europejskiej i nie wiadomo, czy zostanie przedłużony, więc koszty uprawnień do emisji CO2 będą jeszcze bardziej dotkliwe, a konkurencja bardziej zaciekła – mówi Przemysław Sztuczkowski.
Stefan Dzienniak twierdzi, że w grę wchodzi porozumienie administracji europejskiej i amerykańskiej o wzajemnym zniesieniu środków ochrony rynku stalowego. Polskie i europejskie huty znajdą się więc w trudniej sytuacji, bo będą musiały konkurować z dostawcami zza wschodniej granicy, nieponoszącymi kosztów emisji.
- Nasi globalni konkurenci nie mają ograniczeń w zakresie emisji dwutlenku węgla. Jednocześnie wydatki na prawa do emisji utrudniają inwestycje, które będą potrzebne do przejścia na technologie niskoemisyjne - powiedział Bloombergowi Charles de Lusignan, rzecznik stowarzyszenia europejskiej branży stalowej Eurofer.
Dostrzegają to także krajowi przedsiębiorcy z innych branż.
Krzysztof Kieres, dyrektor generalny grupy cementowej Dyckerhoff oraz przewodniczący Stowarzyszenia Producentów Cementu podkreśla, że ceny uprawnień do emisji CO2 powinny motywować firmy energochłonne do wdrażania niskoemisyjnych technologii, ale muszą być ustalane rynkowo, przez podmioty potrzebujące ich do podstawowej działalności. Nie powinny natomiast być uzależnione od inwestycji czy gry instytucji finansowych.
- Unia Europejska powinna rozważyć wprowadzenie mechanizmu chroniącego przemysł energochłonny przed konkurencją z regionów, które nie są obciążone celami klimatycznymi i związanymi z tym kosztami transfomacji energetycznej. Mamy ambitny plan dekarbonizacji – obniżenie do 2026 r. emisji CO2 o 33 proc. względem roku 2019. Działania, które podejmujemy, wymagają jednak nakładów inwestycyjnych, wpływających na konkurencyjność na globalnym rynku. Sytuacja na rynku certyfikatów jest jednym z czynników, obok np. cen surowców, mogących wpływać na ceny sody w kontraktacji na kolejny rok – mówi Mirosław Kuk.
Tani import coraz mocniej doskwiera także cementowniom walczącym o wprowadzenie rynkowej ochrony.
KE pracuje nad wdrożeniem carbon border tax, czyli tzw. podatku węglowego, który płacić mogą importerzy zostawiający ślad węglowy. Państwa europejskie mają jednak problem z opracowaniem rozwiązań zadowalających wszystkich członków wspólnoty. Nad ochroną rynku przed wysokoemisyjnymi produktami pracują też USA.
System obrotu uprawnieniami do emisji CO2 skonstruowany jest tak, że co roku zmniejsza się ilość pozwoleń, aby przyspieszyć proces transformacji sektora przemysłowego oraz energetycznego na niskoemisyjny. Duże znaczenie ma też oczywiście przyspieszenie gospodarki po pandemii. W jej trakcie ceny emisji spadły, a teraz odrabiają straty z nawiązką. W grę wchodzi również element spekulacyjny, podobnie jak np. na rynkach ropy czy gazu. Spekulanci finansowi kupują uprawnienia, przewidując wzrost zapotrzebowania. Zdarza się też, że przemysł kupuje pozwolenia wcześniej, niż wynika z realnego zapotrzebowania, spodziewając się wzrostu cen. Niektóre firmy kupują je, żeby odsprzedać z zyskiem, kiedy podaż praw do emisji na rynku będzie niska.
Normy emisyjne nałożone przez KE w celu doprowadzenia gospodarki do zerowej emisji w 2050 r. prowadzą do zwiększenia popytu na pozwolenia. Kilka lat temu Bruksela wprowadziła mechanizm MSR, czyli tzw. rezerwy stabilności rynkowej - co roku redukuje nadmiar pozwoleń na rynku, zmniejsza liczbę certyfikatów dostępnych na aukcjach oraz opóźnia aukcje. Rozwiązaniem problemu zbyt wysokich obecnie cen mogłoby być wcześniejsze przeprowadzenie aukcji. Jeśli jednak KE chce osiągnąć bardzo restrykcyjne cele klimatyczne, interwencja jest mało prawdopodobna.