Na rynkach panuje zamieszanie, bo dane makro nie pokazują jasnego obrazu sytuacji. Jedno jest pewne: amerykańska gospodarka zwalnia.
Z Ameryki
Od początku listopada 2004 r. nie było tak dobrego tygodnia dla akcji. Jest kilka tego powodów. Akcjom pomagała taniejąca ropa naftowa, na której cenę wpływały oświadczenia OPEC, wzrost zapasów oraz wzmacniający się dolar. Nawiasem mówiąc, kalkulacja, że spadający koszt ropy przyczyni się do odsunięciu groźby inflacji, nie jest logiczna. Jeszcze niedawno, kiedy notowania rosły, mówiono, że surowiec ten nie ma wielkiego wpływu na całość gospodarki – najwyżej na jej 5 proc..
Kolejne dwa powody zwyżki akcji są bardzo wątpliwej jakości - chodzi o rozbudzone nadzieje na uwolnienie juana oraz o niezbyt dużą inflację. Jeśli powody wzrostu są fałszywe, to powstaje pytanie: skąd ten wybuch optymizmu? Zakładam, że to wynik świadomego działania funduszy hedgingowych, obecnych na giełdach amerykańskich. Wiele z nich grało na wzrost cen surowców i na osłabienie dolara, więc mogą teraz mieć kłopoty. Dwa tygodnie temu zamieszanie wywołała informacja o kwietniowej stracie globalnego indeksu tego typu funduszy (1,75 proc.), największej od września 2002 r. Wtedy też mówiono o poważnych problemach dużych funduszu, ale pogłoski szybko ucichły. To nie znaczy, że nie wrócą. Trzeba pamiętać, że Alan Greenspan ostatnio ostrzegał, że rynki finansowe czekają duże kłopoty, jeśli fundusze hedgingowe popadną w tarapaty. Problem w tym, że stają się one coraz bardziej popularne, a ich wartość ich portfeli sięga 1 000 mld USD, więc ewentualny kryzys będzie bardzo trudny do opanowania. Dolar nadal jest silny, a surowce tanieją, więc być może fundusze postanowiły zredukować straty, atakując pod byle pretekstem giełdy.
Przyjrzyjmy się oficjalnym powodom wzrostu cen akcji. Panuje przekonanie, że w USA nie ma problemu inflacji. Tymczasem wzrosła ona mocniej niż prognozowano. Ponieważ jednak cena ropy od miesiąca spada, nie budzi to niepokoju. Inflacja bazowa w cenach produkcji też wzrosła, ale na poziomie detalicznym pozostała bez zmian, co też wywołało zamęt, doprowadzając do spadku cen obligacji, wzrostu cen akcji i osłabienia dolara. Warto jednak zauważyć, że choć w kwietniu bazowa CPI nie zmieniła się (co zdarzyło się tylko pięć razy w ciągu 22 lat), to w marcu wzrosła o 0,4 proc., co było najwyższym odczytem od trzech lat. Logika podpowiada, że trzeba te dwa miesiące łączyć, a to sygnalizuje, że inflacja wyraźnie rośnie. Poza tym 30 proc. bazowej CPI stanowi ekwiwalent kosztów wynajmu domów (OER). Dzięki hossie na rynku nieruchomości, ich ceny rosną, ale popyt na wynajem maleje, a to obniża jego koszt. Wniosek: dopóki hossa na rynku nieruchomości będzie trwała, dane o inflacji będą dobre. Podkreślam, że piszę o danych, a nie o realnej inflacji, bo duży udział OER fałszuje obraz sytuacji. Fed wie o tym doskonale i dlatego zwraca uwagę na inne mierniki inflacji.
Drugim powodem zwyżki na giełdach są spekulacje na temat rewaluacji juana. W zeszłym tygodniu departament skarbu USA opublikował półroczny raportu o sytuacji na rynku walutowym, w którym stwierdza, że choć Chiny nie manipulowały walutą, to sztywne związanie juana z dolarem jest bliskie takim praktykom i powinno być natychmiast zmienione. Raport wywołał bezpodstawną euforię na rynkach, wzmacniając akcje i dolara. USA zapowiedziały również wprowadzenie zmniejszonych kwot na import odzieży z Chin, na co tamtejsze władze zareagowały podnosząc cło wywozowe na tekstylia. Poprzednio rynek spodziewał się rewaluacji na początku maja i oczywiście nic z tego nie wyszło. Mało tego, krajowy urząd statystyczny Chin opublikował raport, w którym czarno na białym pokazał, że nie mogą one zrewaluować juana nawet o 15 proc., nie mówiąc już o 25-40 proc., co postulują politycy amerykańscy. W interesie Chin jest podtrzymywanie nadziei na rewaluację, bo to przyciąga kapitały i nie zachęca spekulantów do wyjścia. Zapewne dlatego rozpoczęły na swoim rynku handel ośmioma walutami, co odbierane jest jako przygotowanie do uelastycznienia juana (uważam, że szykują się do powiązania z koszykiem walut).
Nic dziwnego, że na rynkach panuje zamieszanie, skoro dane makro nie pokazują jasnego obrazu sytuacji. Widać jednak, że gospodarka amerykańska zwalnia, co nie powinno cieszyć inwestorów na rynku akcji. W nadchodzącym tygodniu nie będzie już publikacji raportów kwartalnych dużych spółek. W tej sytuacji o kierunku zmian indeksów decydować będą właśnie dane makroekonomiczne. Wydaje się, że mimo optymistycznych nastrojów zwyżka nie będzie kontynuowana. Najsensowniejsze byłoby wejście rynku akcji w konsolidację. Dolar powinien jednak nadal zyskiwać. Zbliża się bowiem termin głosowania nad referendum we Francji, gdzie znowu większość mają przeciwnicy konstytucji UE.
Z Polski
Nareszcie mieliśmy niezły tydzień na GPW. Do piątku nie był też on bardzo zły dla złotego, i to mimo słabego euro. Ostatnio rząd francuski dobitnie pokazał, że jak Bóg chce kogoś pokonać, to mu rozum odbiera. Zlikwidowano tam dzień wolny z okazji Zielonych Świątek, co zwolenników rządowi nie przysporzyło, za to powiększyło szeregi przeciwników konstytucji UE. Referendum odbędzie się w niedzielę 29. maja, więc trudno oczekiwać, by nowy tydzień był dobry dla europejskiej waluty. Złoty też przez to może trochę ucierpieć.
Nic dziwnego jednak, że na rynku akcji i obligacji pojawił się optymizm – dane o niskiej inflacji w USA są korzystne dla walut i papierów wartościowych krajów rozwijających się. W zeszłym miesiącu Merrill Lynch obniżył rekomendację dla akcji z Europy Centralnej z „przeważaj” do „neutralnie” i wydawało się, że inne biura i firmy ratingowe dołączą. Tymczasem agencja Fitch w swoim raporcie z 13 maja stwierdziła, że co prawda Euroland pozostanie w stagnacji, a gospodarka światowa będzie zwalniała, ale kraje Centralnej Europy są najlepiej zabezpieczone przed wpływem negatywnych czynników. Raport stwierdza, że wzrost będzie tam mniejszy, ale i tak wyniesie 5,2 proc. w efekcie wysokich cen surowców oraz znacznego zwiększenia inwestycji i wydatków konsumpcyjnych. Bardzo optymistyczny obraz namalował Fitch, obawiam się, że zbyt optymistyczny. Takie opracowanie czytane są jednak przez tysiące inwestorów na całym świecie i jeśli znajdą się inne instytucje stawiające podobne prognozy, to utrzyma się dobre nastawienie do Polski. Oczywiście wszystko przy złożeniu, że gospodarka światowa co najwyżej zwolni, a nie wejdzie w stagnację lub recesję, bo wtedy wszystkie założenia agencji się zdezaktualizują.
Zobaczmy, co w czasie ostatnich dwóch tygodni działo się w polityce. Podane zostały terminy wyborów. Ponieważ parlamentarne odbędą się dwa tygodnie wcześniej od prezydenckich (jakie by nie było tłumaczenie prezydenta, zwiększa to szanse lewicowego kandydata), czeka nas intensywne kampania wyborcza przez cały wrzesień i październik (będzie przecież druga tura wyborów prezydenckich). Nie będzie to dobry okres dla rynku akcji. W ostatnich dwóch tygodniach nasilił ilość wypowiedzi premier in spe, czyli Jan Rokita. Co ciekawe, lider PO powiedział, że „bez podatku liniowego nie będzie PO w rządzie”. Podejrzewam, że to stwierdzenie czeka taki sam los, jak hasło „Nicea albo śmierć”. Kolejnym, ciągle odgrzewanym pomysłem jest sztywne związanie złotego z euro, co zapewne pogorszyłoby stosunki z Komisją Europejską. A przecież wszystkie te pomysły mogą i tak zostać storpedowane przez koalicjanta. Politycznym pozytywem jest jednak to, że Włodzimierz Cimoszewicz, marszałek Sejmu, i prezydent Aleksander Kwaśniewski oświadczyli, że zablokują zmianę ordynacji wyborczej, która miałaby zmienić system przydziału mandatów z metody d’Hondta na St. League. Jeśli ta blokada się uda, to być może PO i PiS będą w stanie stworzyć po wyborach dwupartyjną koalicję.
W nadchodzącym tygodniu zbiera się Rada Polityki Pieniężnej. Kilku jej członków sygnalizowało, że przed wyborami jest jeszcze miejsce na obniżkę stóp, ale wątpliwe, by RPP pozbywała się tego naboju tuż po ostatnim cięciu. Wydaje się, że mimo pozytywnych danych o inflacji, stopy nie ulegną tym razem zmianie. Co prawda Marian Noga, członek RPP, poinformował, że „ekonomiści NBP obniżają prognozy wzrostu PKB do 4 proc., a możliwe, że nawet mniej”, co powinno radę niepokoić, ale pamiętajmy, że to nie Fed i dba tylko o inflację. Nawiasem mówiąc, jeśli rzeczywiście PKB wzrośnie w tym roku tylko o 4 proc., a inflacja znacznie spadnie, to moje „krakanie” o konieczności nowelizacji budżetu w czwartym kwartale zamieni się w sprawdzoną prognozę. Tak czy inaczej, gdyby rada chciała jednak stopy ciąć, to jedynie o 25 pkt baz., co dawałoby niemal pewność, że przed wyborami nic się już nie wydarzy. Wydaje się, że żadna decyzja nie będzie miała dużego wpływu na rynki.
Przyszły tydzień jest dla rynków finansowych krótszy ze względu na czwartkowe święto. Taki układ nie sprzyja graczom, ale w okresie po wynikach kwartalnych spółek i przed dużą prywatyzacją (Grupa Lotos) często następują wzrosty indeksów. Owszem, problemem jest tłok na rynku pierwotnym w czerwcu ze względu na zmianę przepisów, które wymuszą napisanie nowych dokumentów prospektowych. Nie musi być to jednak problem duży. Jedno jest pewne – fundusze hedgingowe zrobią wszystko, by odrobić kwietniowe straty. Pamiętajmy przy tym o powiedzeniu „w maju sprzeda i uciekaj” i chociaż na razie wszystko sygnalizuje, że się ono nie sprawdzi (tak jak tegoroczny efekt stycznia), to ostrożność zachować trzeba.