Rynki finansowe grają na rozpad strefy euro, choć nie wydaje się to możliwe
Hiszpańskie banki są niedowartościowane nawet o 80 proc. — twierdzi jeden z brokerów. Co z polskimi?
Rynkowy koszt pożyczki dla Portugalii na trzy miesiące wynosi już mniej więcej tyle, ile dla Niemiec na pięć lat. Ta ogromna dysproporcja to efekt obstawiania przez coraz większe grono inwestorów bankructwa kolejnych peryferyjnych krajów Unii Europejskiej. Tymczasem Portugalia, Irlandia czy znacznie większa Hiszpania (przy wysokim deficycie ma do zrolowania w pół roku 60 mld euro) to członkowie strefy euro, tak jak Niemcy. Mają ten sam pieniądz, identyczne stopy procentowe. Ceny ubezpieczenia niewypłacalności (kontrakty CDS) dla wielu państw, ale również dla instytucji finansowych czy przedsiębiorstw, są rekordowo wysokie. Czy unia walutowa wytrzyma takie naprężenia?
Strefa wytrzyma
Niemcom teoretycznie mogłoby zależeć na zrzuceniu balastu słabszych gospodarek. To jednak tylko pozory. Do rozpadu strefy euro nikt nie powinien dopuścić.
— Porzucenie euro i powrót do pesety, lira czy drachmy oznaczałoby natychmiastową dewaluację tych walut. To z kolei skutkowałoby odpisami w takiej wysokości, że cały system bankowy w Europie stałby się niewypłacalny — argumentuje Arturo de Frias, szef analityków bankowych u hiszpańskiego brokera Evolution Securities.
Z jego wyliczeń wynika, że niemieckie, francuskie i brytyjskie banki straciłyby na upadku euro aż 360 mld euro przy scenariuszu 30-procentowej dewaluacji walut państw z kłopotami finansowymi.
— Dlatego porzucenie euro nie jest możliwe, a jedyną drogą na przyszłość dla Europy jest unia fiskalna. Po prostu jest już zbyt późno, by się cofnąć. Powstało już zbyt wiele międzynarodowych inwestycji, by powrócić do walut narodowych — uważa de Frias.
W nocie do klientów wylicza, że powrót do własnych walut w Irlandii, Portugalii, Grecji, Hiszpanii i we Włoszech (30-procentowa dewaluacja byłaby konieczna) kosztowałby tylko niemieckie banki 120 mld euro. To blisko połowa ich kapitałów. Tymczasem brytyjskie banki straciłyby 80 mld euro, czyli mniej więcej połowę łącznych kapitałów Barclays, RBS i Lloydsa.
— To tylko banki. Co stałoby się z inwestycjami wielkich międzynarodowych europejskich koncernów, jak Siemens czy Tesco? To przecież jeszcze więcej strat i utrata przyszłych zysków — twierdzi ekspert Evolution Securities.
Banki to okazja
Problemy państw uderzają w banki i inwestorów jeszcze z innej strony. Mogą oni ponieść część kosztów ratowania systemu. Niemiecka kanclerz Angela Merkel zaproponowała, by od przyszłego roku nabywcy obligacji państw strefy euro akceptowali klauzulę, która mówi o możliwości zwrócenia tylko części długu. Znacjonalizowany Anglo Irish Bank zapowiedział, że nie obsłuży inwestorów, którzy nie zaakceptują 80-procentowego dyskonta na jego niektóre podporządkowane obligacje.
— Banki stały się ryzykownymi inwestycjami, od kiedy państwa borykają się z kosztami refinansowania własnych długów. Irlandia jest najlepszym tego przykładem — mówi Tim Brunne, strateg UniCredit z Monachium.
Mimo to inwestorzy, którzy postawią na przetrwanie strefy euro, mogą liczyć na sowite zyski.
— Branża finansowa to wspaniała okazja do zakupów. Kiedy będzie już jasne, że euro przetrwa, okaże się, że niektóre z hiszpańskich banków są niedowartościowane o 50, 70 czy nawet o 80 proc. — twierdzi Arturo de Frias.
Łapać okazję
Polskie banki nie mają papierów z europejskich krajów peryferyjnych. Mimo to nie cieszą się zbytnim wzięciem.
— W Polsce sytuacja jest zupełnie inna. W naszym bazowym scenariuszu PKB wzrośnie w 2011 r. o ponad 3 proc., wzrosną wolumeny, marża odsetkowa, a spadną koszty ryzyka. Można więc jedynie dyskutować o tempie poprawy wyników — mówi Marcin Jabłczyński, analityk DB Securities.
Jego zdaniem, polskie banki mają ustabilizowane bilanse, więc nie grożą im problemy znane zachodnim instytucjom.
Co w sytuacji, gdy odwrót globalnych inwestorów od regionu spowoduje również wyprzedaż papierów polskich banków?
— Wygląda na to, że byłaby to okazja inwestycyjna. Szczególnie w krótkim terminie — twierdzi Marcin Jabłczyński.
Tymczasem rynki wciąż grają na rozpad strefy euro, a plan powrotu Irlandii do formy nie wpłynął na razie na zachowanie największych inwestorów.