W ostatnich miesiącach byłem na wielu konferencjach i spotkaniach biznesowych, podczas których padało pytanie: co właściwie sprawia, że Polska wyróżnia się pod względem tempa wzrostu gospodarczego?
Jest to rzeczywiście interesujące zjawisko, bo jeszcze do niedawna na plus wyróżniał się cały nasz region, ale dziś Polska wyróżnia się też na tle Europy Środkowej.
Od paru lat tempo wzrostu PKB w Europie Środkowej poza Polską wynosi niecałe 2 proc., a u nas ponad 3 proc. Region wciąż rozwija się szybciej niż Unia Europejska jako całość, ale ta premia jest niższa. W stagnację lub fazę niskiego wzrostu zaczęły wpadać kolejne kraje, należące kiedyś do liderów pod względem tempa rozwoju: dawno dotknęło to Słowację, potem Węgry, Estonię, teraz Rumunię. Polska jeszcze jakoś się trzyma.
Czy problemy innych państw są dla nas złym zwiastunem, że pewien model rozwoju wypracowany w regionie stopniowo się wyczerpuje? Czy Polska ma jakiś wyjątkowy przepis na wzrost?
Są pewne cechy, które czynią naszą gospodarkę wyjątkową na tle gospodarek w naszej części kontynentu.
Największe znaczenie może mieć skala i dywersyfikacja. Polska jest największą i najbardziej zdywersyfikowaną branżowo gospodarką regionu. To sprawia, że gdy część sektorów wchodzi w fazę spowolnienia - jak przemysł przetwórczy, który od 2022 r. mierzy się z osłabieniem - inne, w tym technologie i usługi biznesowe, logistyka morska czy nowoczesny handel, utrzymują wzrost. Skala i różnorodność polskiego rynku przyciągają zarówno bezpośrednich inwestorów zagranicznych, jak też kapitał portfelowy. Przewaga małych krajów jest taka, że mają często taką przewagę, że jako niewielkie wspólnoty mają większą zdolność efektywnego rozstrzygania konfliktów. Ale z kolei ten brak skali czyni je podatnymi na różne wstrząsy asymetryczne, czyli takie, które dotykają wybrane segmenty gospodarki.
Drugi czynnik jest mniej oczywisty. Polska generalnie prowadzi mniej ortodoksyjną politykę makroekonomiczną niż inne kraje i może na tym wychodzić – na razie – korzystnie. Rząd utrzymuje bardzo ekspansywną politykę fiskalną, a bank centralny tylko umiarkowanie podnosił stopy procentowe w okresie kryzysu inflacyjnego. Politycy odpowiadający za gospodarkę w Polsce uznali – choć może też mieli w tym trochę szczęścia – że wzrost inflacji ma w dużej mierze charakter globalny i nie uzasadnia silnego schłodzenia popytu krajowego. Jak się dziś okazuje, mieli w tym dużo racji. W innych krajach polityka redukcji popytu była znacznie bardziej dotkliwa, co sprawiło, że poniosły wysoki koszt walki z inflacją.
Nie oznacza to jednak, że perspektywy są pozbawione ryzyka. Spowolnienie w regionie pokazuje pewne słabości, które zaczynają wychodzić na wierzch. Braki kadrowe coraz silniej ograniczają inwestycje w przemyśle, a utrzymujące się wysokie ceny energii dodatkowo zwiększają presję kosztową. Wysoka inflacja cen i płac doprowadziły do erozji konkurencyjności kosztowej, zmuszając firmy do poszukiwania sposobów na wzrost wydajności. Proces rozwoju przechodzi od fazy ekstensywnej, w której szybko zwiększano produkcję i sprzedaż zagraniczną, do fazy intensywnej, w której dominować będzie poszukiwanie sposobów na wdrażanie innowacji organizacyjnych i produktowych.
W Polsce mamy też własne, specyficzne problemy. Rosnący dług publiczny podnosi rentowność obligacji i już skłonił dwie agencje ratingowe do obniżenia perspektywy kredytowej Polski. Na to wszystko nakłada się konflikt polityczny i napięta relacja między prezydentem a premierem, co ogranicza zdolność rządu do prowadzenia głębszych reform strukturalnych.
Podejrzewam więc, że aż tak dużej przewagi nad regionem jak teraz nie utrzymamy. Inne kraje trochę przyspieszą, my trochę zwolnimy i spotkamy się wszyscy ze wzrostem gdzieś między 2 a 3 proc. rocznie.