Europejscy podatnicy ratują banki, nie Grecję

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2011-06-30 11:20

W czerwcu Grecja była nadal w centrum uwagi. Premier Grecji dokonał zmiany w rządzie i wystąpił o wotum zaufania, które w końcu dostał. Grecja mogła liczyć na kolejną transzę pomocy w wysokości 12 mld euro do połowy lipca. Warunkiem było uchwalenia ustaw o ograniczeniu wydatków, reformie systemu fiskalnego i prywatyzacji (w sumie 78 mld euro). Jak już wiemy proponowane regulacje zostały przez parlament przegłosowane (pisane przed drugim głosowaniem), co wprawiło polityków z zachwyt. Mniej zachwycona była spora część (zaryzykuję stwierdzenie, ze większość) analityków i ekonomistów. Parlament może pakiety oszczędnościowe przyjmować, ale czy przyjmie to społeczeństwo? Wyniki jednego z sondaży przeprowadzonych niedawno w Grecji mówią o sytuacji wszystko. PASOK ma tylko 20,8 proc. poparcia, a Nowa Demokracja (opozycja) 22,9 proc. Poza tym 73,1 proc. Greków nie popiera posunięć oszczędnościowych rządu. Za to 31 proc. chce rewolucji....

Nie mogę wyjść z zadziwienia, że rynki, czyli elity, lekceważą to, co dzieje się na ulicach Aten i w ogóle w greckim społeczeństwie. Ciągle przypomina mi się polska pieśń z XIX wieku. Pierwsza zwrotka: „Gdy naród do boju wystąpił z orężem, panowie o czynszach radzili. Gdy naród zawołał: "umrzem lub zwyciężym!" panowie w stolicy bawili". Panie i panowie nie rozmawiają o czynszach, ale zachowują się tak jakby się bawili nie widząc tego, co dzieje się na ulicach i zakładach pracy Grecji, Hiszpanii, Słowacji, Czech, Wielkiej Brytanii ... Społeczeństwa europejskie powoli mają już dosyć przerzucania kosztów kryzysu na ich barki. Pisałem kiedyś, do czego to prowadzi i powtórzę: do przejęcia władzy przez prawicowych populistów. Wystarczy przeczytać wywiad Marine Le Pen dla „Gazety Wyborczej", żeby dojść do wniosku, że ma olbrzymie szanse na francuską prezydenturę (nie w tych jednak wyborach). Siły zbliżone do Frontu Narodowego w USA i w Europie rosną w siłę.

Wróćmy jednak do Grecji. Według mnie oczywistością jest to, że rząd grecki odejdzie wcześniej niż w konstytucyjnym terminie (połowa 2013 roku). Przetrwa kilka miesięcy, góra rok. Wtedy to odbędą się przedterminowe wybory, a przyjęte w środę przez parlament posunięcia oszczędnościowe okażą się być tyle warte ile papier, na którym je spisano. Zakładam zresztą, że jeszcze przed upadkiem rządu tak się okaże. Próby prywatyzowania greckich przedsiębiorstw doprowadzić mogą do krwawych zamieszek. Grecja będzie musiała zrestrukturyzować dług. Nie da się bowiem spłacić ciągle rosnącego zadłużenia (rolowanie długu przez banki zadłużenie zwiększy, a nie zmniejszy) przy ograniczeniu wzrostu PKB. Zmniejszenie wydatków publicznych i ograniczenie popytu wewnętrznego nie pozwoli na powrót do dynamicznego wzrostu gospodarki.

Bankructwo Grecji, czyli decyzja o oddaniu na przykład jedynie 30- 50 procent długu wpędziłaby banki (szczególne francuskie i niemieckie) w spore kłopoty. Pamiętać bowiem trzeba, że „pomoc Grecji" tak naprawdę jest pomocą bankom. Pieniądze podatnika kierowane są do Grecji, która z kolei dużą ich część kieruje do pożyczkodawców, czyli do systemu bankowego. Im większy będzie taki transfer i im dłużej będzie utrzymywany tym mniejsze będą straty sektora bankowego. Jak zwykle za wszystko zapłaci podatnik, a nie ci, którzy udzielali kredytów po to, żeby na tym zarobić. Dyktat rynków finansowych jest całkowity i absolutny.

Uczestniczyłem kiedyś w debacie, w której powiedziałem, że politycy robią to, co rynki im każą. Jeden z bardziej znanych w naszym kraju polityków (i jeden z bardziej rozsądnych) chyba się na mnie za to stwierdzenie obraził. Obawiam się, że nie zrozumiał (pewnie z mojej winy) tego, co chciałem przekazać. Politycy nie biorą (przynajmniej większość) pieniędzy za to, że robią to, czego sektor finansów wymaga. Po prostu cały świat jest tak od wielu lat zaprogramowany, że zrobienie czegoś niezgodnego z oczekiwaniami rynków sprowadza na nieposłuszne państwo same plagi. Nie trzeba nikogo kupować - jeśli nic che się popełnić harakiri to trzeba rynkom się podporządkować. Takie są ogólne przekonania i (prawie) nikt nie usiłuje się przekonać czy może być inaczej. „Prawie" dlatego, że na przykład Malezja w latach 1997/98, podczas kryzysu azjatyckiego, zdecydowanie sprzeciwiła się dyktatowi rynków i MFW i zdecydowanie lepiej poradziła sobie z kryzysem niż pokornie słuchające rynków państwa.

Restrukturyzację długów Grecji dałoby się jakoś załatwić kosztem paru tygodni perturbacji. Problem polega na tym, że wtedy Irlandczycy i Portugalczycy też za chwilę ustawiliby się w kolejce. Powiedzieliby, że jeśli Grecy będą spłacali tylko część długu to dlaczego oni mają spłacać całość? Jean-Claude Juncker, szef Eurogrupy ostrzegał niedawno, że kolejne mogłyby być Hiszpania i Włochy, a to byłaby prawdziwa katastrofa. Ma rację. Twierdzi się, że dając teraz pomoc Grecji unikamy zrealizowania się scenariusza z efektem domina w tle. Ja tego nie rozumiem. Jeśli przepchniemy problem Grecji o kilka- kilkanaście miesięcy to zniknie zagrożenie efektem domina? Przecież to klasyczne chciejstwo i brak realizmu w ocenach.

Również Polska miała mieć swój udział w pakiecie pomocowym. Miała dać gwarancje na kwotę 250 mln euro, czyli około 1 miliarda złotych. Politycy tłumaczyli, że po pierwsze to są tylko gwarancje, a nie żywe pieniądze, a po drugie, że musimy być solidarni. Według mnie mają tylko częściowo rację. Gwarancje zamieniają się w gotówkę, jeśli ten, komu gwarantujemy się nie wywiążę ze swoich obietnic, więc mówienie, że gwarancje to nie pieniądze nie ma sensu. Ryzykowaliśmy utratę 1 miliarda złotych i pozostawało pytanie: czy powinniśmy ryzykować? Odpowiedzi nie dostaliśmy, bo Wielka Brytania i Czechy sprzeciwiły się udzielaniu pomocy, więc postanowiono, że kraje spoza strefy euro pomocy tym razem nie udzielą. Nie zmienia to w niczym sytuacji, bo problem może powrócić (i zapewne powróci). Uważam, że powinniśmy głośno i wyraźnie mówić, że nie ma już sensu pomagać Grecji, bo to będą stracone pieniądze. Jeśli jednak cała Unia zgodzi się pomóc to weta nie powinniśmy zgłaszać.

Jaki może być wpływ „sprawy greckiej" na rynki finansowe? Jeśli Grecja nową pomoc dostanie (pierwsze transze tak, ale potem może być problem) to będziemy mieli z tej strony spokój i zapewne letnią hossę na rynkach akcji. Z tej strony, ale pozostaje jeszcze problem spowolnienia gospodarki. Szczególnie gospodarki USA. Nie przejmuję się kwestią limitu zadłużenie USA, bo ta klasyczna „chicken game" z całą pewnością zakończy się porozumieniem Demokratów z Republikanami i podniesieniem limitu. Prawdziwym problemem jest to jak Ben Bernanke, szef Fed, wyjdzie z twarzą z sytuacji, w której zarzekał się, że nie będzie QE3 (trzeciego poluzowania ilościowego), a gospodarka da sobie bez niego radę.

Uważam, że sobie rady nie da, co pewnie jesienią zobaczymy na giełdach. Dlatego też od pewnego czasu po rynku „chodzą" różne pogłoski dotyczące tego jak Fed i administracja USA będą się starały pomóc gospodarce przed wyborami prezydenckimi w 2012 roku. Mówi się o nowym Homeland Investment Act, który po raz pierwszy został przyjęty w 2004 roku. Wtedy to zyski osiągnięte poza granicami USA firmy amerykańskie mogły sprowadzić do kraju (w ciągu 12 miesięcy) korzystając z preferencyjnego opodatkowania (5,25 proc. zamiast 35 proc.). Wróciło około 300 mld USD. Nie wiadomo jednak (oceny są bardo różne) ile zasiliło gospodarkę.

Bill Gross, szef PIMCO, największy na świecie fundusz obligacji, twierdzi, że w sierpniu, podczas spotkania w Jackson Hole, Fed zasygnalizuje możliwość QE3 w nowej odsłonie. Miałoby to być ograniczenie rentowności długoterminowych obligacji. W latach 40. tych XX wieku zastosowano taki patent. Ograniczono rentowność obligacji do 2,5 procent na prawie 10 lat. Z czasem pomysły na pomoc gospodarce będą się mnożyły jak króliki. Dlatego też zakładam, że jeśli Grecy już w tym roku nie zrobią rewolucji to dobra koniunktura na rynkach finansowych będzie kontynuowana (być może z jesienną przerwą).

Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/