Najlepszym sposobem opisania niedoli czekającej Grecję i Europę jest dla mnie porównanie obecnej sytuacji z tragicznymi losami reprezentacji piłkarskiej Danii, mojej ojczyzny. Jej historia przypomina to, co dzieje się właśnie z całym Starym Kontynentem. Kiedyś jej członkowie byli na szczycie. Zwyciężyli w Mistrzostwach Europy w 1992 r., w finale pokonując Niemców. Od tamtej pory mieliśmy jednak wyłącznie zjazd po równi pochyłej — zupełnie jak w przypadku Europy i jej rozwoju gospodarczego.
Obecnie nasza reprezentacja jest dziwaczną zbieraniną niekiedy użytecznych (choć zapewne mających swoje najlepsze czasy za sobą) weteranów i nieopierzonych młodych talentów. Analogię można zatem ciągnąć. W Europie stare państwa nadal sądzą, że są mistrzami i w związku z tym mają pewne wpływy, jednak próżno wśród europejskich wyjadaczy szukać krajów, którym nie brakowałoby nowych miejsc pracy, wzrostu efektywności i rozwoju gospodarczego. Nowicjusze tymczasem nie są wystarczająco dojrzali, by odwrócić ogólną tendencję.
Trenerem kadry Danii jest Morten Olsen, bohater dni chwały duńskiego futbolu. Pięć lat temu jego koncepcje były nowe i ekscytujące, jednak teraz przeciwnicy już wiedzą, czego dokładnie można się spodziewać po naszym ataku. W przypadku europejskich finansów rynek wie natomiast, że metodą na pokonanie wszelkich potencjalnych przeszkód będzie zwiększanie płynności. Możemy spodziewać się starej zagrywki. Udawajmy, że problem nie istnieje, a na pewno na jakiś czas zniknie nam z oczu. Za następnym zakrętem wymyślimy kolejny trik, który pozwoli nam uniknąć odpowiedzialności. Gdzie jest chęć ponoszenia ryzyka i poparcie dla nowego podejścia oraz nowych graczy?
Obecnie zatem zarówno przed duńską kadrą futbolową, jak i przed Unią Europejską ostatnia szansa: zmienić się lub zaryzykować poważną porażkę. Duńscy piłkarze mogą zmarnować szansę na uczestnictwo w Euro2012, a być może nawet w Mundialu w 2014 r. Europa ryzykuje dużo więcej — porażka będzie oznaczać chaotyczny upadek.
Najpierw musimy przestać udawać, że jesteśmy w stanie uniknąć niewypłacalności. Bankructwo nie musi oznaczać końca świata, jak mieliśmy się okazję przekonać w Rosji. W 1998 r. rosyjska niewypłacalność bardzo zabolała rynki finansowe. Teraz Rosja należy do słynnego klubu państw BRIC, który zdaniem wielu do 2050 r. ma szansę pozostać liderem światowego wzrostu gospodarczego. Kolejnym przykładem jest Finlandia. Chociaż nie ogłosiła niewypłacalności, gdy ZSRR upadł wkrótce po murze berlińskim, doświadczyła potężnej fali bankructw banków, a także sześcioprocentowej recesji w 1991 r. Dziś jednak Finlandia spogląda na Europę jak przodownik pracy z socrealistycznego plakatu. Nie chodzi jednak o produkcję stali, ale o zmiany, inwestycje i innowacje. Finowie zdecydowali się stawić czoła rzeczywistości i podjęli walkę z kryzysem, stawiając na zmiany. Z drugiej strony — losy Grecji uczą nas, że im dłużej spłaca się dług długiem, tym głębszy kopie się dołek pod sobą samym, ponieważ nowy początek staje się źródłem coraz większej traumy.
Zgadzam się, że jeżeli Grecja ogłosi niewypłacalność, epidemia upadłości się rozprzestrzeni, a na rynkach przez jakiś czas zapanuje skrajna zmienność i chaos. W istocie jednak kryzys 2.0 mógłby się okazać tym, czego trzeba, by stworzyć zarówno ekonomiczną, jak i polityczną platformę, która pozwoliłaby na rozwiązanie europejskich problemów, a mianowicie unię fiskalną. Nie zrozumcie mnie źle — w kwestii zasadności istnienia Unii Europejskiej jestem agnostykiem, jednak utworzono ją jako instytucję polityczną, nie gospodarczą. Europa to dom bez finansowego fundamentu — nie ma ministerstwa finansów.
Jeżeli wielki europejski eksperyment ma przetrwać, nadszedł czas na podjęcie istotnych decyzji. Strefa euro potrzebuje ministra finansów — być może nawet takiego, który miałby uprawnienia do emisji wspólnych obligacji z EFSF/ESM.
Pozostaje nam życzyć sobie, by przedstawiciele UE i ECB zdobyli się wreszcie na odwagę i położyli kres farsie przedłużania agonii bankrutów — naprawdę starczy już owijania w bawełnę. W przeciwnym przypadku Europa nadal będzie strzelać do własnej bramki. To przykre, ponieważ nowe rozdanie — choć początkowo bolesne — mogłoby oznaczać wiele kolejnych dziesięcioleci zrównoważonego rozwoju dzięki większej stabilności rynków finansowych, które nie musiałyby tak bardzo jak obecnie obawiać się niskiej przejrzystości lub nadmiernego zadłużenia.
Steen Jakobsen
Główny Ekonomista Saxo Bank