Facebook odbił się inwestorom czkawką

Marek WierciszewskiMarek Wierciszewski
opublikowano: 2012-05-22 00:00

Najgłośniejszy debiut roku natchnął tęgie głowy finansów do stworzenia kilku odważnych scenariuszy dla światowych rynków.

Po zwyżkach notowań największego na świecie portalu społecznościowego, sięgających w piątek momentami nawet kilkunastu procent, nie pozostało ani śladu. W poniedziałek kurs z impetem spadł poniżej ceny z IPO (38 USD) i tracił nawet 13 proc. Pod kreskę spadłby jeszcze w piątek, gdyby nie zakupy organizującego upublicznienie spółki banku Morgan Stanley.

— W przypadku firmy wartej 100 mld USD banki nie mają dostatecznie dużo kapitału, żeby zbyt długo wspierać rynek — tłumaczy Aswath Damodaran, autor znanego podręcznika wyceny przedsiębiorstw, który niemal dokładnie przewidział przebieg niecierpliwie wyczekiwanego debiutu.

Jego zdaniem, nieudany debiut może źle wróżyć hossie w całej branży mediów społecznościowych. Dużo dalej idzie Craig Pirrong, profesor finansów Uniwersytetu Houston.

Facebook może być potencjalną przyczyną ogromnych kłopotów swojego bankowego promotora — przewiduje naukowiec. Wszystko przez znaczne pakiety akcji spółki, jakie nabył bank.

Nie ujawniono, ile Morgan Stanley mógł wydać na wspieranie kursu. Niektórzy komentatorzy jednak oceniają, że mogło być to nawet 2 mld USD. Zdaniem Craiga Pirronga, przestrogą dla banku mogą być losy innej oferty innowacyjnej spółki o jeszcze niesprawdzonym modelu biznesowym, ale z bardzo odległej przeszłości. Chodzi o linie kolejowe Northern Pacific.

W drugiej połowie XIX w. szukały kapitału, by doprowadzić kolej na zachodnie wybrzeże USA. W emisji obligacji kompanii pośredniczył amerykański magnat finansowy Jay Cooke. Tak jak ostatnio robił to Morgan Stanley, objął on wtedy niesprzedane obligacje w nadziei, że odsprzeda je z zyskiem. Kalkulacje zawiodły z powodu… narastającego kryzysu w Europie.

— Kiedy właściciele depozytów w Cooke & Co. zaczęli się niepokoić, że bank może nie sprzedać wszystkich obligacji, zaczęli wycofywać lokaty. Tak zaczęła się panika roku 1873, jedna z największych w amerykańskiej historii — zauważaCraig Pirrong w felietonie opublikowanym na stronie SeekingAlpha.com.

Choć powtórka zdarzeń sprzed 140 lat jest praktycznie niemożliwa (2 mld USD to przy kapitałach banku wciąż niemal nieznacząca kwota, a na straży stabilności banków stoi Rezerwa Federalna, która 140 lat temu jeszcze nie istniała), to podobieństwo pokazuje, że gra, którą prowadzi bank, może okazać się niebezpieczna.

I to tym bardziej niebezpieczna, że sytuacja w światowej gospodarce przypomina prawdziwy węzeł gordyjski. Największą niewiadomą jest wciąż rozwój wypadków na starym kontynencie. Przyznaje to nawet Jim O’Neil, charyzmatyczny prezes Goldman Sachs Asset Management.

— Kiedy ludzie mnie pytają, czy Grecja wyjdzie ze strefy euro, odpowiadam im, że równie dobrze mogliby o to zapytać dowolną osobę spotkaną na ulicy. Jej odpowiedź byłaby pewnie równie przydatna jak moja — przyznaje z rozbrajającą szczerością Jim O’Neil. Stary kontynent balansuje na krawędzi recesji, a tymczasem wszystko wskazuje na to, że na przełomie roku amerykański budżet mocno zaciśnie pasa.

Wszystko przez wygasanie ulg podatkowych wprowadzonych jeszcze przez administrację George’a W. Busha.

Tymczasem obie główne partie do tej pory nie potrafią się dogadać, jak ciąć deficyt. To, zdaniem byłego zarządzającego funduszami hedgingowymi Bruce’a Krastinga, grozi powtórką chaosu, jaki w ubiegłym roku zapanował po obniżeniu ratingu USA przez agencję S&P.Niezbyt optymistyczne perspektywy dopełniają Chiny.

Zdaniem Alberta Edwardsa, stratega banku Société Générale, który pod względem niedźwiedzich przepowiedni ustępuje chyba tylko Nourielowi Roubiniemu, druga pod względem wielkości gospodarka świata zmierza w stronę „wyjątkowo twardego lądowania”. Dla Europy może to być według niego dobra wiadomość.

Zaskakujące? A jednak.

— W takim scenariuszu Niemcy, którzy zarabiają krocie na eksporcie do Chin, wpadliby w głęboką recesję. Zgodziliby się więc na większe wsparcie dla gospodarki i zaczęliby wreszcie bardziej rozsądnie podchodzić do tematu dalszych oszczędności — zauważa Albert Edwards.