Fed w rękach Azjatów

Marek Wierciszewski
opublikowano: 2010-10-24 10:52

Choć poluzowanie ilościowe nie jest panaceum na wszystkie bolączki gospodarki amerykańskiej, to ma szansę rozwiązać przynajmniej część nękającej świat nierównowagi. Ostatnie protokoły z posiedzenia Komitetu Otwartego Rynku postawiły kropkę nad i. Wznowienie programu skupu obligacji skarbowych to już pewnik. Skutki tej operacji są jednak kwestią sporną. Wszystko zależy od diagnozy problemów, z jakimi zmaga się Ameryka.

Bezsprzecznie zmorą USA jest bezrobocie . Jeżeli przyjąć, że odpowiedzialne są za nie czynniki cykliczne, to można uznać, że dodatkowa stymulacja monetarna rozwiąże problem. Wiele przemawia jednak za tym, że bezrobocie jest wynikiem strukturalnych zmian, które przechodzi gospodarka USA. Głównym problemem jest skurczenie się sektora budowlanego. Zatrudnienie w branży notowało ogromne przyrosty podczas niedawnego boomu. Teraz, gdy na nowe nieruchomości chętnych nie ma, wśród pracowników sektora zapanowało sięgające 27 proc. bezrobocie. Dla ogromnej rzeszy Amerykanów oznacza to konieczność przekwalifikowania się. I w tym im nie pomoże dodruk "zielonych". Drugim trwałym skutkiem kryzysu jest zmniejszona mobilność Amerykanów, dodatkowo krępująca rynek pracy. Jej źródłem jest zamarcie rynku nieruchomości. Wielu pracowników chciałoby wyjechać za pracą, ale nie mogą sprzedać własnych domów.

Kluczowym narzędziem oceniającym skuteczność dodruku pieniądza jest wysokość tzw. stopy bezrobocia nieprzyspieszającej inflacji (ang. NAIRU). Według większości członków Fed wynosi ona między 5 a 5,5 proc. To oznacza, że do takiej właśnie wartości można obniżyć bezrobocie poprzez dodruk pieniądza, nie ryzykując skoku inflacji. Według Michelle Meyer, ekonomistki BofA Merrill Lynch, to zbyt optymistyczne założenia. Szacuje ona NAIRU na 7 proc. Polityka monetarna ma więc spore pole do luzowania.

Celem dodruku dolara przez Fed jest utrzymanie słabości amerykańskiej waluty. Zmniejsza to skłonność Amerykanów do importu i zwiększa popyt na dobra produkowane w kraju. Więcej dolarów w obiegu oznacza też przerzucenie ciężaru zadłużenia na pozostałe kraje świata. Dokona się to poprzez spadek wartości dolarów wchodzących w skład rezerw walutowych i prywatnych oszczędności na świecie.

Coraz bardziej powszechne staje się przekonanie, że nadwyżka płynności związana z programem Fed popłynie do Azji. Ma to związek z silnym tamtejszym wzrostem gospodarczym, który dodatkowo napędza powiązanie walut regionu ze słabym dolarem.

Właśnie sztywne kursy walutowe w Azji to zdaniem sekretarza skarbu USA Timothy'ego Geithnera źródło nierównowagi w gospodarce światowej. Właśnie za sprawą nastawionej na promowanie eksportu polityki kursowej nieodłączną cechą chińskiej gospodarki stała się skłonność do przegrzewania się. Chiński rząd próbował już różnych lekarstw: wyższych rezerw obowiązkowych dla banków, administracyjnych zakazów udzielania kredytów i kontroli kapitału.

Dalsza gra z Amerykanami na osłabianie walut może okazać się dla Chińczyków zbyt kosztowna. Zalew dolarów zdestabilizuje ich gospodarkę. Tym bardziej że już teraz w Azji rosną bańki spekulacyjne.Już sam widok armat wytoczonych przez Fed będzie kazał Azjatom skapitulować. I pozwolić na dewaluację dolara, która koniec końców zapewni równowagę i Chinom, i USA.