Głowa w chmurach, biznes na ziemi

opublikowano: 2013-01-25 00:00

Jakub Benke nie potrafi żyć bez samolotów. Dla latania porzucił karierę w branży reklamowej. W Blue Jet pilotuje i prezesuje, mając i zyski, i frajdę.

Lot zapoznawczy z instruktorem to dla przyszłych pilotów chwila prawdy. Kilka minut, podczas których mogą spróbować, czy latanie jest dla nich. Jakub Benke wspomina to tak: tętno wysokie, panorama Warszawy w dole, instruktor nareszcie oddaje stery pasażerowi. Gdy Jakub Benke wyszedł z samolotu, poczuł, że to jest to. Chce latać.

— Nie było strachu, było niemal mistyczne przeżycie, pełnia szczęścia. Po tym pierwszym kroku zatraciłem się w lataniu — przyznaje menedżer, który w styczniu, po kilkunastu latach, odszedł ze stanowiska prezesa domu mediowego Starcom, by rozpocząć nowy etap biznesowej drogi. W lotnictwie.

Zamrożony prestiż

Decyzja o porzuceniu branży reklamowej, w której zdobył pozycję społeczną, prestiż i pieniądze, dojrzewała kilka lat. Tyle czasu zajęło Jakubowi Benkemu zdobywanie kolejnych szlifów w biznesie lotniczym i uprawnień do pilotowania coraz większych maszyn. Pierwszy kurs w stołecznym aeroklubie w 2004 r. mógł zniechęcić nawet największych zapaleńców.

Teorię lotnictwa — bite 16 godzin co weekend przez kilka zimowych miesięcy — wykładano w niedogrzanych salach. Rękawiczki, kalesony i podwójne skarpetki stanowiły niezastąpiony oręż.

— Byłem zachwycony wykładami. Doszedłem do tzw. licencji liniowej zamrożonej, czyli najdalej jak się da bez doświadczenia na ciężkich samolotach. Stało się jasne, że aby zrobić kolejny krok, muszę się zatrudnić w linii lotniczej. Dostałem nawet angaż w jednej z nich — przyznaje Jakub Benke.

Szaleństwo na trzy etaty

Los miał wobec niego jednak inne plany. Przypadek chciał, że wówczas, w 2008 r., pocztą pantoflową spłynęła do niego propozycja nie do odrzucenia. Właściciele firmy Blue Jet — czarterującej odrzutowce biznesowe — szukali prezesa. Wiedzieli, że o takiego speca w Polsce niełatwo, spójrzmy choćby na historię LOT-u.

— Czy spadłem im z nieba? Mam nadzieję, że tak o widzą — śmieje się Jakub Benke. Warunek menedżera był jeden: godzi się na stanowisko prezesa, ale chce latać. Przez cztery lata pracował więc na niemal trzy etaty. Pozostał prezesem Starcomu, szefował Blue Jetowi, a jednocześnie latał jako oficer pokładowy. Dziś przyznaje: to było szaleństwo.

Z czasem zrezygnował z części etatu prezesa w Starcomie, by nie obcinać czasu na latanie. Po latach widać, że był to dobry ruch, biznesowa szarada wyszła całkiem nieźle. Starcom utrzymywał mocną pozycję na rynku, Jakub Benke ma licencję liniową i może być kapitanem dowolnego samolotu, a flota Blue Jet rozrosła się do ośmiu maszyn.

Awiacyjny pomysł, który zrodził się z chęci lepszego wykorzystania samolotów kupionych przez milionerów (m.in. z grupy Polsat), stracił zatem pierwotne założenie. Bo choć roczne utrzymanie wypasionego odrzutowca kosztuje nawet 2-3 mln zł, to wobec prężnego rozwoju firmy (głównie na rynku rosyjskim) skończyło się minimalizowanie strat. Zaczęło się dążenie do zysków.

— Zeszły rok był pierwszym, w którym Blue Jet był rentowny. W tym roku chcemy dalej poprawiać wyniki — ocenia Jakub Benke.

Prezes i oficer

Spółka z siedzibą na warszawskim Okęciu zatrudnia prawie 100 osób i w 2012 r. zanotowała ponad 100 mln zł przychodów. Tych liczb nie da się lekceważyć. Jakub Benke, widząc różową przyszłość w biznesie lotniczym, postawił na wygrywającego konia i sprawdza się w locie bojowym. Stąd jego decyzja o ucieczce z reklamy w chmury.

Reguły są proste: nie może żyć bez latania, a wobec rozwoju Blue Jet może żyć z latania. Oczywiście, na Ziemi, w gabinecie prezesa, stres jest, przyziemne sprawy piętrzą się każdego dnia.

— Kiedy moja załoga ma dyżur i wsiadamy na pokład samolotu, wchodzę do kokpitu i zaczyna się najlepsza praca na świecie. Wyłączam telefon, wszystkie nurtujące mnie sprawy zostają w dole. Mam do wykonania zadanie na niebie i to się liczy — opowiada prezes Blue Jet.

W ostatnich miesiącach ten przewoźnik lotniczy obsłużył m.in. międzykontynentalny lot światowej gwiazdy kina do Londynu i loty prezydentów dwóch państw. Pilotów warszawskiej spółki rozpalały też perypetie rosyjskiej pary, która z Moskwy na Malediwy zabrała ukochane pieski i kotka. Na miejscu się okazało, że w tropiki nie wolno wwozić zwierząt.

Rosjanie odesłali je więc maszyną Blue Jet do domu, płacąc ekstra 100 tys. euro. Marzenia Jakuba Benkego? O dziwo, niekoniecznie mieć samolot (koszty), ale móc nim latać. Bombardier Challenger 300, którego pilotowanie sprawia mu największą przyjemność, kosztuje w końcu bite 20 mln dolarów.

— Marzę też o lataniu F16, ale to już raczej w następnym życiu. Sam biznes też mnie kręci, rozwija, stawiam sobie ambitne cele. Prowadzenie takiej firmy daje niezłą frajdę, zwłaszcza gdy widzisz, że jakością dorównujesz już najlepszym w branży. Jestem zawodowo szczęśliwy, a to przecież dopiero początek drogi Blue Jet — zapowiada menedżer.

Jakub Benke

Karierę w branży reklamowej zaczął 19 lat temu w agencji Lintas. Od 1997 r. budował warszawskie biuro domu mediowego Initiative Media. W 2000 r. został szefem Starcomu, to stanowisko opuścił w 2013 r., by poświęcić się branży lotniczej. Od 2004 r. zdobywa kolejne uprawnienia do pilotowania samolotów, od 2008 r. jest prezesem przewoźnika Blue Jet i jednym z pilotów w kierowanej przez siebie spółce.