(ISB) - Żaden z dwóch proponowanych programów naprawy finansów publicznych nie zawiera rozwiązań, które stanowiłyby podstawę do faktycznej reformy, uważają ekonomiści Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową (IBnGR). Wciąż brakuje propozycji ograniczeń wydatków i fiskalizmu państwowego.
IBnGR szacuje, że deficyt sektora finansów publicznych wyniesie w 2003 roku 5,5% Produktu Krajowego Brutto (PKB). Rośnie też deficyt budżetowy, który w przyszłym roku może przekroczyć poziom 6,0% PKB wobec obecnych 4,8% (szacunek Ministerstwa Finansów).
„Ocena nasza jest taka, że ani jeden, ani drugi program nie może być podstawą do realnej reformy. Nie zawierają one bowiem trzech podstawowych elementów” – powiedział w poniedziałek dziennikarzom Wojciech Misiąg, ekonomista IBnGR i były wiceminister finansów.
Programy nie odnoszą się do zbyt dużego fiskalizmu, jako udziału dochodów budżetu w stosunku do PKB, wysokiego poziomu wydatków oraz wciąż zbyt wysokich kosztów pracy.
Te trzy elementy są, zdaniem Misiąga, kluczowe dla osiągnięcia wyższego wzrostu gospodarczego i, przede wszystkim, zwalczania bezrobocia.
Obniżenie stawki podatku dla firm (CIT), co proponuje obecnie zarówno wicepremier i minister finansów Grzegorz Kołodko, jak i minister gospodarki i pacy Jerzy Hausner, jest jedynie krokiem w dobrym kierunku, a zmiany w systemie podatku od osób fizycznych (PIT) nic tak naprawdę nie wnoszą poza uszczupleniem dochodów budżetowych, uważa Misiąg.
Jednocześnie rząd nie jest też zainteresowany przyspieszeniem prywatyzacji, z której pieniądze zasilałyby budżet, zmniejszając deficyt budżetowy i relację długu publicznego do PKB. Ekonomiści IBnGR nie widzą szans, aby to się w najbliższym czasie miało zmienić i szacują, że budżet w 2003 roku może liczyć na jedynie 1/3 i tak niezbyt ambitnego planu wpływów z prywatyzacji w budżecie na ten rok.
„Szacujemy zatem, że bez prawdziwych działań, deficyt budżetowy wyniesie w 2004 roku ponad 52 mld zł, czyli ponad 6% PKB” – powiedział Misiąg.
Propozycje naprawy reformy finansów publicznych nie można nawet uznać za sposób na „kupowanie czasu”, powiedział Misiąg.
„Będzie kłopot z finansowaniem UE i nie będzie wzrostu. Jeśli wzrost PKB ustabilizuje się w granicach 2-3%, to będzie to dobrze, a co dopiero 5-6%” – zaznaczył.
A wzrost gospodarczy powyżej 5% wzrostu jest konieczny, jak wielokrotnie powtarzał Hausner, aby rozwiązać jeden z głównych problemów polskiej gospodarki, czyli wysokiego poziomu bezrobocia.
„Wkrótce możemy się po prostu znaleźć w sytuacji, w której na wariata będziemy cięli wydatki” – powiedział Misiąg.
Bez prawdziwej i głębokiej reformy finansów publicznych, w tym głównie strony wydatkowej, będziemy też mogli jedynie pomarzyć o wstąpieniu do strefy euro w roku 2007, jak planuje minister finansów.
Misiąg powtórzył, że, jego zdaniem, przyjęcie euro w 2007-2008 roku byłoby możliwe, gdyby cięcia wydatków budżetowych sięgały ok. 15 mld zł rocznie. I nawet w tym wypadku 2008 rok jest „datą optymistyczną”, powiedział. (ISB)