Inwestycje w gryzmoły nie są przypadkowe

Weronika KosmalaWeronika Kosmala
opublikowano: 2015-09-24 22:00

Kiedy dzieło wygląda tak, jakby autor sprawdzał, czy nie wypisał mu się długopis, cena wydaje się oczywista. Najczęściej jednak typujemy źle

Późną jesienią na nowojorską aukcję trafić ma niezatytułowany obraz Cy’a Twombly’ego, co uznawane jest za najlepszą okoliczność do tego, żeby zanotować nowy rekord. Dzieło przedstawia kilka rzędów niestarannych spiralek — podobnych trochę do kształtów, którymi zdarza nam się zdobić brzeg kartki, kiedy rozmawiamy przez telefon. Łudzących podobieństw można jednak szukać dalej, bo w ubiegłym roku prawie identyczne zwoje pojawiły się na aukcji i już wtedy kosztowały niecałe 70 mln USD (265 mln zł). Zawsze można powiedzieć, że to znakomity przykład na skrajne windowanie cen przez spekulantów, ale taki argument, choć jest najprostszy, ma też istotną wadę — kompletnie nie będzie się nadawał, jeśli uda nam się znaleźć odpowiednik spiralek na rynku, na którym jeszcze nie ma spekulantów.

ZAWRÓT GŁOWY:
ZAWRÓT GŁOWY:
Chociaż niektóre obrazy trudno od razu rozszyfrować, niektórym kolekcjonerom udaje się na nich zarobić kilkadziesiąt milionów dolarów.
Christie's

Zwoje do zarabiania

Bańkę tej skali trudno byłoby sobie wyobrazić na etapie, na którym znajduje się na przykład obrót dziełami w Polsce. Niestety, jeśli mowa o skali, prawdopodobnie nieprędko też w lokalnych katalogach pojawi się jakiś obraz Cy’a Twombly’ego — szczególnie tak ważny dla kolekcjonerów jak ten ze zwojami. Chociaż niewiele na to wskazuje, klucz do zrozumienia rynkowej pozycji spiralek nie leży wyłącznie w demaskowaniu promocyjnych zabiegów marszandów, ale w samych pozawijanych gryzmołach. Zupełnie w kraju nieznana postać amerykańskiego malarza jest dla zagranicznego środowiska symbolem wybitnie oderwanej od otaczających trendów artystycznej postawy. Chociaż same obrazy specjalnie nie zachęcają do głębszego analizowania, autorską formułę Twombly’ego uznaje się za jedną z trudniejszych, ale też najbardziej wartościowych we współczesnej sztuce. W tych niedbałych liniach, które wystawione zostaną na aukcji, chodziło akurat o sprowadzenie samego gestu do roli komunikatu, co przeciętnemu odbiorcy nie nasuwa się z pewnością przy pierwszym zetknięciu z obrazem.

Przebiegający przez powierzchnię zapis przypomina odręczne pismo, ale nie da się go przeczytać, bo nie jest napisany w żadnym języku — mamy więc taką formę, jakby miał to być komunikat, ale treści nie stanowią wyrazy, tylko gesty malarza. Chociaż to pozornie niewarte kilkudziesięciu milionów dolarów, dobrze jest spojrzeć na takie nabazgrane komunikaty w kontekście całej amerykańskiej sztuki tamtych czasów, a już najlepiej w odniesieniu do całej malarskiej formuły Twombly’ego. Po grubości książek, które mają ją objaśniać, można się jednak zorientować, że chociaż spirale zyskały wśród znawców najwyższe uznanie, inwestycja w nie wymaga nie tylko sporego portfela, ale też mniej ograniczonego wolnego czasu.

Szczególny przypadek

Poszukiwanie rodzimego odpowiednika dla autora zwojów mogłoby potrwać jeszcze dłużej niż zrozumienie Twombly’ego, ale nie oznacza to, że takie pozornie niezrozumiałe malarstwo w ogóle u nas nie powstawało.

Dokładnie wtedy, kiedy Cy Twombly kreślił swoje nieczytelne zdania, podobnie skomplikowany system opracowywał na przykład Ryszard Winiarski. Chociaż spiralne obrazy nie są dla tego dobrym przykładem, jednym z naczelnych elementów koncepcji Amerykanina było działanie losowe, czyli zupełnie od artysty niezależne.

Chociaż aukcyjny rekord Winiarskiego to nie kilkadziesiąt milionów dolarów, ale dokładnie 220 tys. zł, kompozycja najdroższej pracy jest właśnie dziełem przypadku. Obrazy nazywane przez autora obszarami przedstawiały tak naprawdę wyniki rachunku prawdopodobieństwa, w większości też składały się w całości z białych i czarnych małych kwadratów, które odpowiadały jedynkom i zerom.

O wyborze narożnika płótna, od którego miała rozwijać się ta kompozycja, mógł decydować program, ale końcowy efekt uzależniony był już od losowania czy rzutu kostką. W przeciwieństwie do rozmieszczenia kwadratów ceny takich czarno-białych prac nie wyglądają na przypadkowe, ale na zgodne z widoczną tendencją.

— Chociaż dzieła Winiarskiego znaleźć można w kilku najważniejszych światowych muzeachsztuki współczesnej, zainteresowanie jego twórczością na krajowym rynku zwiększyło się istotnie dopiero od kilku lat. Skok cenowy był niesamowity, bo kwadratową pracę o metrowej długości kupić można było jeszcze 4 lata temu za 20-25 tys. zł, a teraz ceny dochodzą do 100 tys. zł. W przypadku dzieł z lat 70. wyniki są na poziomie 120-150 tys. zł, a w przypadku najcenniejszych reliefów — zbliżają się do 200 tys. zł. Podobnie jest z mniejszymi formatami, które 5 lat temu kosztowały jeszcze 2-2,5 tys. zł, a teraz, w zależności od okresu, ich ceny dochodzą do 15-25 tys. zł — komentuje Marzena Karpińska z domu aukcyjnego Polswiss Art i dodaje, że tak na rynku aukcyjnym, jak i na galeryjnym nie pojawiło się jeszcze zbyt dużo najbardziej poszukiwanych reliefów, dlatego można się spodziewać, że okres ich cenowego wzrostu nie jest zakończony.

Pomimo że to trochę gorsza wiadomość dla tych, którzy na zakup kwadratu wolą jeszcze zaczekać, wybór nawet błyskawicznie drożejącego reliefu Winiarskiego i tak będzie łatwiejszy do zrealizowania niż wylicytowanie któregoś ze spiralnych komunikatów Cy’a Twombly’ego. Jeśli natomiast dalej uważamy, że podobną twórczość mogłoby zaprezentować nam na ścianie dziecko, lepiej — pozostając przy początku lat 70. — zainwestujmy w jakąś rzadką na rynku pracę Josepha Beuysa. Niemiecki artysta propagował w sztuce demokratyzację, a jeden ze swoich teoretycznych wywodów przychylnie zatytułował „Każdy artystą”.

Trudno jednak powiedzieć, czy w kwestii inwestycyjnego doradztwa autor wzbudziłby w nas podobne zaufanie, bo chociaż Twombly lubił się wypowiadać w języku bez wyrazów, Beuys, zupełnie świadomie, zawinął się pewnego razu w koc i przez 3 dni protestował przeciwko wojnie — zamknięty w galerii z dzikim kojotem.