Islandzkie OFE walczą o zagraniczne możliwości

Marek WierciszewskiMarek Wierciszewski
opublikowano: 2013-08-18 09:50

Walka towarzystw emerytalnych z podnoszącej się po kryzysie finansowym wyspy o dostęp do zagranicznych inwestycji powinna dać do myślenia zarządzającym polskimi OFE.

Polskie towarzystwa emerytalne przez lata niechętnie wychodziły za granicę z inwestowaniem składek swoich członków. Ich klienci nie mogli liczyć na zmniejszenie podejmowanego ryzyka dzięki większemu geograficznemu rozproszeniu inwestycji. Członkowie towarzystw mogliby tylko z zazdrością patrzeć na dalekowzroczność zarządzających funduszami islandzkimi. Towarzystwa emerytalne z liczącej 320 tys. mieszkańców wyspy buntują się przeciwko wprowadzonym przez rząd kontrolom przepływów kapitału, które uniemożliwiają im inwestowanie za granicą.

Obowiązujące obostrzenia, mające zatrzymać odpływ kapitału z wyspy, to pokłosie kryzysu bankowego w 2008 r., który kosztował tamtejszą koronę utratę 60 proc. wartości. Jak z zaniepokojeniem przyznaje szef islandzkiego stowarzyszenia funduszy emerytalnych Thorey Thordardottir, kontrole mogą być utrzymane nawet przez kolejne cztery lata. Efekt? Od 2008 r. udział zagranicznych aktywów w ich portfelach zmalał z 33 proc. do zaledwie 20 proc. (co i tak przekracza dwudziestokrotnie analogiczną wartość dla polskich funduszy). Islandzcy zarządzający nie mają innego wyjścia, jak tylko kupować krajowe aktywa, a to może ich zdaniem doprowadzić nawet do powstania baniek spekulacyjnych na tamtejszych rynkach.

- W tym momencie żaden z funduszy nie jest nawet blisko 50 proc. limitu inwestycji w aktywa denominowane w innych walutach niż korona. Dalsze istnienie kontroli kapitału to sytuacja nie do zaakceptowania. Przecież one miały być tymczasowe – zżyma się Thorey Thordardottir.

Z polskiego punktu widzenia to jednak dość egzotyczne zmartwienie. Analogiczny limit nad Wisłą sięga 5 proc., a rzeczywiste zaangażowanie funduszy za granicą jest zbliżone do 1 proc. Tymczasem przedstawiciele islandzkich funduszy przestrzegają przed bańką na rynku krajowych obligacji, co może zagrozić oszczędnościom ich klientów. Jak wynika z danych zgromadzonych przez agencję Bloomberg, od końca 2008 r. indeks obligacji rządu w Reykjaviku zyskał 68 proc. W tym czasie obligacje niemieckie przyniosły zyski sięgające 23 proc., a szwedzkie – 15 proc. Fundusze muszą szukać w kraju możliwości inwestycji zaspokajających ich potrzeby, a ilość tych możliwości jest coraz bardziej ograniczona.

- Zamknięta gospodarka, w której obowiązują kontrole przepływów kapitału, powinna oferować więcej okazji inwestycyjnych, tak aby umożliwić nam odpowiednie zróżnicowanie ponoszonego ryzyka – zauważa Thorey Thordardottir.
 
Nie może dziwić, że nowy rząd Islandii, który ukształtował się w wyniku kwietniowych wyborów, postawił sobie za główny cel zniesienie kontroli. Pierwszym krokiem w tym kierunku było udzieleniu bankowi centralnemu prerogatyw do przeprowadzenia testów wytrzymałości krajowych banków. Celem jest wzmocnienie krajowego systemu finansowego, tak aby był on jak najlepiej przygotowany na likwidację obostrzeń. O tym, jak trudne zadanie stoi przed Islandczykami, świadczą ostatnie szacunki Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który pięć lat temu poparł wprowadzenie kontroli kapitału. Zdaniem instytucji przyjęcie przez Islandczyków podobnej struktury aktywów do tej, jaka charakteryzuje pozostałe społeczeństwa skandynawskie, oznaczałoby odpływ kapitału sięgający… 54 proc. rocznego PKB!