Co ciekawego może być w książce podsumowującej 10 lat zmian w państwowym banku – pomyślałem, gdy dostałem książkę „Od skarbonki do chmury”. Przeczytałem jednak i… nie żałuję.
Mając stos książek, które czekają, aż znajdę czas, odłożyłem na półkę książkę o transformacji PKO Banku Polskiego. Gdy kolejny raz musiałem odpowiedzieć na pytanie, czy przeczytałem, zmieniłem kolejność i nie żałuję.
„Od skarbonki do chmury, czyli historia transformacji PKO Banku Polskiego” to książka napisana przez Zbigniewa Jagiełłę, prezesa PKO BP, i Pawła Kubisiaka, niegdyś dziennikarza „PB”. Zgodnie z tytułem opowiada o zmianach dokonanych w ciągu dekady w państwowym banku pod batutą Zbigniewa Jagiełły. Jest to także opowieść o zarządzaniu ogromną organizacją, o budowaniu zespołów i zaangażowania pracowników, o zmianie wizerunku z „urzędu” w „przyjazny nowoczesny bank” oraz przejściu z fazy goniącego konkurentów do gonionego. Bardzo dużo miejsca jest poświęcone technologii, a wszystko okraszone licznymi anegdotami.
Tych, którzy uważają, że pisanie takiej książki przez prezesa to przejaw megalomanii, muszę rozczarować. Prezes jest tu tylko narratorem, który opowiada o zmianach w banku przeprowadzonych przez kilkudziesięciu menedżerów, kierujący tysiącami pracowników.
Książka precyzyjnie pokazuje transformację banku z instytucji postrzeganej przez analityków jako nierynkową w profesjonalny, nowoczesny bank. „Kto w banku ustala ceny: zarząd czy minister finansów” – takie pytanie usłyszał świeżo upieczony prezes od analityka amerykańskiego banku inwestycyjnego. 10 lat później ten sam analityk wie, jakich wyników może się spodziewać co kwartał. Dziennikarzom z bliska obserwującym na co dzień rozwój spółek wiele takich zmian umyka — dopiero spojrzenie na podsumowanie dekady pokazuje, jak gigantyczna jest zmiana. Zmiana produktów i sposobu obsługi to jedno, ale by odmienić emocje klientów, trzeba było też nowej komunikacji. Rozdział poświęcony marketingowi odsłania sporo nieznanych dotychczas kulis, można się dowiedzieć chociażby jak niebagatelną rolę w odświeżeniu logo odegrał... kieliszek wódki.
Prezes podkreśla, że o sukcesie transformacji zdecydowali ludzie. Ale także oni przeszli ogromną zmianę, co dobrze podsumowuje anegdota, w której pracownicy konkurencyjnego banku pytali: „czy w PKO BP dalej nosi się bambosze”.
Ważnym wątkiem książki jest zarządzanie tak dużą organizacją. PKO BP chce być elastyczny, ale jednocześnie musi mieć procedury, jest bowiem instytucją finansową ściśle regulowaną, a ponadto zatrudnia tysiące osób rozrzuconych po całym kraju. Wniosek: organizacje macierzowe sprawdzają się dużo lepiej niż hierarchiczne. Jak jednak wdrożyć i komunikować nową strategię - ten rozdział to ważna wskazówka dla wszystkich menedżerów, niezależnie od branży czy wielkości firmy.
Książka pokazuje też Zbigniewa Jagiełłę jako menedżera, jego styl zarządzania i budowania zespołów. Wyłania się obraz prezesa, który nie zamyka się w gabinecie na 13. piętrze, lecz jest blisko ludzi.
„Mam dla nas plan na 10 lat” – powiedział na pierwszych spotkaniach z menedżerami. I choć próbował tym żartem rozładować napięcie, to życie pokazało, że nie żartował.
To zresztą dobrze oddaje jego styl – w każdym żarcie są u niego elementy poważne. Tak do końca nigdy nie wiadomo, kiedy żartuje. Mnie to nie zaskakuje, bo mam przyjemność znać prezesa od 15 lat. Osobom nie znającym go książka bardzo przybliży postać najdłużej urzędującego prezesa PKO BP i drugiego pod względem długości stażu menedżera w państwowych firmach po 1989 r.
Nie jest to tylko książka o historycznej dekadzie — jest w niej także spojrzenie w przyszłość. Zdaniem prezesa PKO BP największą konkurencją dla banku są teraz największe globalne firmy technologiczne. Odpowiedzią na nią jest strategia PKO Bank Przyszłości, a jej ukoronowaniem ma być transformacja z banku w „instytucję technologiczną z licencją bankową”. Proces już się zaczął, a nie wierzącym w realność celu warto przypomnieć, że obecny stan banku 10 lat temu też wydawał się nierealny.
Czego mi w książce brakuje? Trochę rozliczenia z potknięć i niewykorzystanych szans (choć trzeba przyznać, że nie jest to laurka i o błędach też jest mowa), ale najbardziej rozdziału o relacjach z politykami, które są immanentną cechą zarzadzania państwową firmą. Jestem pewien, że przez 10 lat nazbierało się tu wiele anegdot, nie tylko zabawnych. Doskonale też rozumiem, dlaczego w książce napisanej przez urzędującego prezesa takiego rozdziału być nie mogło. Liczę, że pojawi się kiedyś we wspomnieniach, spisanych pewnie już na emeryturze.
Wniosek z lektury – można się tylko rozmarzyć, gdzie byłby ten bank za 10 lat, gdyby miał innego głównego akcjonariusza. Skarb państwa nigdy nie będzie w stanie wydobyć maksymalnej wartości ze swoich spółek. Powodów jest wiele, ale to temat na… osobną książkę.
