Jak przygotować się na koniec hossy? Oto trzy porady

Krzysztof Kolany
opublikowano: 2025-06-10 20:00

Hossa na warszawskiej giełdzie jest najdłuższą od tej zakończonej w 2007 r. Świadomy inwestor powinien być przygotowany na zmianę trendu, nawet jeśli nie nastąpi ona w najbliższym czasie.

Przeczytaj i dowiedz się:

  • jak długa jest obecna hossa i jakie z tego płyną wnioski,
  • jakie są kryteria końca hossy na GPW i ile z nich jest obecnie spełnionych,
  • jak inwestor może się przygotować na koniec hossy.
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Miesiąc temu WIG ustanowił historyczne maksimum na poziomie 105,3 tys. pkt i ponownie zbliżył się do rekordu pod koniec maja. W chwili pisania tego artykułu najstarszy indeks GPW znajdował się 4,5 proc. poniżej majowego rekordu. Droga na ten szczyt zajęła 32 miesiące, a puntem startu był październik 2022 r. – czyli dołek wojennej bessy z lat 2021-22.

Jest to już ósmy rynek byka na warszawskim parkiecie w ciągu ostatnich 30 lat (nie liczymy tu dziewiczej hossy z lat 1993-94) oraz piąta hossa po roku 2008. Rozpoczęła się ona nieco za wcześnie, bo pod koniec października 2022 r. Piszę „za wcześnie”, ponieważ rynek akcji o dobre pół roku wyprzedził cykliczne minimum koniunktury w polskiej gospodarce.

Kto to jeszcze pamięta

Po 1995 r. nasza giełda doświadczyła ośmiu rynków byka. Najkrótszy z nich trwał 13 miesięcy, a najdłuższy aż 57 miesięcy. Ale średnia wychodzi 26 miesięcy i w pobliżu tej wartości (plus minus trzy miesiące) znalazła się długość połowy giełdowych hoss z poprzednich 30 lat. Biorąc pod uwagę tylko tą metrykę obecna hossa jest już mocno leciwa i o pół roku przekracza historyczną średnią. Co więcej, jest też drugim najdłużej trwającym rynkiem byka w historii GPW.

Dłuższa była jedynie tzw. wielka hossa pokoleniowa z lat 2001-07, gdy polska giełda płynęła na fali akcesji do Unii Europejskiej, globalnej mody na rynki wschodzące, bardzo szybkiego wzrostu PKB oraz owczego pędu wśród inwestorów indywidualnych (zarówno tych funduszowych, jak i inwestujących bezpośrednio na giełdzie). Z ekonomiczno-analitycznego punktu widzenia tamta hossa była w zasadzie zlepkiem dwóch oddzielnych rynków byka, które dzieliła trudna dziś do dostrzeżenia płaska korekta. Tak samo Polska doświadczyła wówczas nałożenia się na siebie dwóch cykli koniunkturalnych, między którymi nie wystąpiło istotne spowolnienie gospodarcze.

Różnica tkwi także w zasięgu obu hoss. Ta z lat 2001-07 wyniosła WIG z ok. 11,5 tys. pkt do prawie 67,8 tys. pkt, co oznaczało imponującą zwyżkę o 484 proc. Obecna hossa podniosła WIG o 134 proc. To rezultat zbliżony do tego, co można było zarobić w latach 2009-11 i trzeci najlepszy wynik w historii. Na tym polu obecnie nam panujący rynek byka nie wyróżnia się aż tak wyraźnie jak pod względem czasu trwania.

Pięć kryteriów końca hossy

Wiek i zasięg nie są jednak najlepszymi miernikami tego, czy zbliżyliśmy się do końca hossy. Z kronikarskiego obowiązku odnotujmy jednak, że pod tym względem obecna sytuacja na GPW spełnia jeden z pięciu subiektywnie przeze mnie wybranych sygnałów końca hossy. Zdecydowanie nie jest spełniony warunek numer dwa.

Przez poprzednie 30 lat szczyt hossy na GPW na ogół zbiegał się z cyklicznymi szczytami rocznej dynamiki produktu krajowego brutto w Polsce. A za taki trudno uznać 3,2 proc. (albo 3,7 proc. w ujęciu odsezonowanym) wzrostu PKB osiągniętego w I kwartale 2025 r. Miażdżąca większość ekonomistów oraz decydentów zakłada, że cykliczny szczyt rocznej dynamiki PKB jest jeszcze przed nami. Z marcowej projekcji Narodowego Banku Polskiego wynika, że nastąpi on w drugim półroczu na poziomie ok. 4 proc. To dawałoby nam jeszcze mniej więcej pół roku okienka hossy.

Po trzecie, przez poprzednie 25 lat koniec każdej hossy na GPW zbiegał się w czasie z wysoką dynamiką inwestycji ujmowanych w statystykach PKB. Tymczasem w pierwszych trzech miesiącach 2025 r. nakłady brutto na środki trwałe (tak GUS nazywa inwestycje) były raptem o 6,3 proc. wyższe niż rok wcześniej, a w poprzednich dwóch kwartałach notowano ich spadek. Historyczne analogie wskazują, że cykliczny szczyt dynamiki inwestycji w polskiej gospodarki zwykle leży na wysokości 10-13 proc. r/r. Co ciekawe, takie wyniki odnotowaliśmy w 2023 r. (i wtedy nie oznaczało to końca hossy), a poprzednio dopiero na przełomie lat 2018-19. I tu znów odwołajmy się do projekcji NBP, która zakłada cykliczny szczyt rocznej dynamiki inwestycji w drugim półroczu 2025 r.

Po czwarte, na rynku nadal nie widać euforii tak typowej dla końcowej fazy giełdowej hossy. Tzw. ulica gremialnie omija GPW, na co wskazują raportowane przez trzy miesiące z rzędu odpływy kapitału z funduszy akcji polskich. Kto pamięta rok 2007, gdy Polacy walili do TFI drzwiami i oknami, ten łatwo spostrzeże różnicę. Owczego pędu na giełdę nie widać też wśród emitentów. Rynek IPO praktycznie zamarł. Przez blisko połowę 2025 roku na GPW pojawiła się tylko jedna nowa spółka! Zresztą podobnie było w całym roku ubiegłym, gdy po odliczeniu przejść z rynku NewConnect także mieliśmy tylko jedno prawdziwe IPO (za to duże, bo była to Żabka). Zwykle wysokie wyceny ściągają na giełdę nowych emitentów, którzy mogą w ten sposób względnie tanio pozyskać kapitał na rozwój lub spieniężyć posiadane udziały po wysokiej cenie. Dla porównania: w roku 2007 giełdowych debiutów było aż 81, a w roku 2011 – 38 (łącznie z transferami z NC).

Popularny wskaźnik C/Z dla WIG niedawno przekroczył 14. Nie jest to może wartość jakoś bardzo wyśrubowana, ale poprzednie hossy kończyły się po przekroczeniu linii 15-krotności zaraportowanych zysków za ostatnie cztery kwartały.

Po piąte, hossa kończy się, gdy wyceny giełdowych biznesów przekroczą historyczne średnie. I ten warunek niedługo może zostać spełniony. Popularny wskaźnik C/Z dla WIG niedawno przekroczył 14. Nie jest to może wartość jakoś bardzo wyśrubowana, ale poprzednie hossy kończyły się po przekroczeniu linii 15-krotności zaraportowanych zysków za ostatnie cztery kwartały. Natomiast bardziej niepokojąco prezentuje się relacja ceny do wartości księgowej (C/WK) dla polskiego rynku akcji, która wiosną przekroczyła 1,5. A to jest już poziom, w okolicy którego kończyły się niemal wszystkie hossy po 2009 r. Z istotnie wyższych poziomów spadaliśmy tylko w roku 2007, gdy C/WK dla WIG osiągnął absurdalnie wysoki poziom 3,6. Także na bazie tego wskaźnika hossa na GPW mogłaby się już zakończyć. Warto jednak dodać zastrzeżenie, że kolejne kwartały zapewne przyniosą wzrost wartości księgowej giełdowych spółek, co przy utrzymaniu obecnych poziomów wycen skutkowałoby spadkiem wskaźnika C/WK.

Dobry inwestor zawsze w gotowości

Próby przewidywania momentów i poziomów zakończenia giełdowej hossy niemal zawsze okazują się nieudane. Taki już jest rynek, że potrafi rosnąć daleko poza granicami zdrowego rozsądku i sensownych wycen. To samo zdarza się podczas bessy, która zwykle ze sporym nadmiarem koryguje ekscesy poprzedzającej ją hossy. I dlatego uważam, że świadomy inwestor powinien nie tyle próbować przewidzieć przyszłość, co po prostu się na nią przygotować. To znaczy, mieć plan, strategię i taktykę, którą zawsze jest w stanie dostosować do tego, co robi rynek. Bo ten z pewnością nie dostosuje się do naszych pragnień i oczekiwań.

Inwestor przygotowany na koniec hossy dysponuje trzema rzeczami: planem długoterminowym i wyznaczonymi wieloletnimi celami. Po prostu wie, po co jest na rynku i co chce na nim osiągnąć. Powinien też dysponować wolną gotówką, którą trzyma w odwodzie strategicznym, aby podczas giełdowej dekoniunktury rzucić ją na przecenione aktywa. Musi też mieć na inwestycyjnym celowniku konkretne walory, które jest skłonny ustrzelić po określonej wycenie postrzeganej przez siebie za atrakcyjną. Tu kłania się odrobienie pracy domowej i wyselekcjonowanie takich biznesów czy klas aktywów, które przetrwają rynkową zawieruchę i w przyszłości wygenerują odpowiednie wysokie stopy zwrotu. Dlatego też świadomy inwestor jest jak starożytny Spartanin. Nie pyta gdzie, tylko po ile?