Ile czasu potrzeba, żeby o plotce dowiedziało się X osób, zakładając, że cała populacja liczy Y, prędkość rozprzestrzeniania się plotki wynosi Z, a plotkę rozprzestrzenia N osób i po jednym dniu wie o niej M osób? To popularne zadanie na forach internetowych dla matematycznych gików (zamiast symboli literowych występują w nim konkretne liczby).

Choć jest niełatwe, w czasach łatwego dostępu do internetu odpowiedź wydaje się prosta: niedużo. Żeby podzielić się sensacyjną wiadomością, wystarczy udostępnić ją znajomym na Facebooku, Twitterze czy w coraz popularniejszym Snapchacie. Problem w tym, że nie zawsze znamy źródło oryginalnej wiadomości, a przez to nie możemy zweryfikować, czy jest prawdziwa. I tak właśnie rodzi się plotka. Plotka to pierwsze masowe medium na świecie — pisał w 1987 r. Jean-Noel Kapferer, autor popularnonaukowej książki pt. „Plotki”. Socjologowie badają jej fenomen co najmniej od lat 60.
Ostatnio wzięli ją na warsztat naukowcy z Uniwersytetu w Waszyngtonie. Z ich badania wynika, że w tym niekontrolowanym procesie rozprzestrzeniania się domniemanych informacji, opinii i zmanipulowanych faktów w internecie na straży zdrowego rozsądku stoi czasem Twitter. Tweety z oficjalnych kont należących do agencji rządowych, sztabów kryzysowych państwowych instytucji, mediów czy spółek mogą wyhamować tempo rozprzestrzeniania się niesprawdzonych informacji.
Badacze prześledzili drogę dwóch plotek, które pojawiły się ostatnio na Twitterze — jedna dotyczyła obławy policyjnej na dzielnicę muzułmańską w odwecie za napad z bronią w ręku na kawiarnię w Sydney, druga — porwania samolotu linii WestJet w Meksyku. Po kilku godzinach obie zostały zdementowane przez oficjalne źródła — również na Twitterze. Tylko jedna z tych informacji w ciągu kilku godzin została podana dalej przez 1279 użytkowników. Spośród nich „tylko” 38 proc. ją potwierdziło, a 57 proc. zaprzeczyło.
„Nasze badanie dowodzi, że oficjalne źródła, przynajmniej w tych dwóch przypadkach, mają ogromne znaczenie” — tłumaczy Elodie Fichet z Uniwersytetu w Waszyngtonie. Z badania wynika również, że oba rodzaje informacji — potwierdzające i dementujące — pochodzą zazwyczaj z niewielu źródeł, co świadczy, jak łatwo nią manipulować.
Wniosek? Media społecznościowe mogą być zagrożeniem dla każdej organizacji. W związku z tym każda powinna zatrudniać specjalistę, który potrafi takie sytuacje „zdusić w zarodku”.
Przykłady takich plotek można mnożyć również w polskim internecie. Niedawno internautów zszokowała informacja o porwaniu i zamordowaniu przez ISIS w Jemenie salezjanina Toma Uzhunnalila. Informacja wypłynęła od jednego z biskupów w… Austrii. Kilka dni później, po wielu próbach zdementowania plotki, salezjanie ogłosili, że ksiądz żyje.
W grudniu 2015 r. na Twitterze „Rzeczpospolitej” pojawiła się informacja o śmierci Harukiego Murakamiego, autora popularnych również w Polsce powieści, m.in. „Kroniki ptaka nakręcacza”. Wiadomość, pierwotnie opublikowana przez rzekome wydawnictwo Shinchosha, które wydaje książki Japończyka, rozeszła się po internecie i dotarła do polskiej gazety, a stamtąd do wielu użytkowników Twittera.
Pisarz, który żyje i ma się dobrze, jeśli ją przeczytał, musiał bardzo się zdziwić. Żadna z osób, które retweetowały wieść, nie sprawdziła jej źródła. Okazało się, że konto wydawnictwa było fałszywe. Kto i w jakim celu opublikował nieprawdziwą informację — tego nie wiadomo. Wiadomo jednak, że media społecznościowe nie mają sobie równych w rozprzestrzenianiu plotek.
Nie stawiajcie jednak od razu krzyżyka nad Twitterem — okazuje się, że z dementowaniem plotek radzi sobie całkiem nieźle. © Ⓟ
Aleksandra Rogala