Jak zachować nadzieję, akceptując brutalne fakty

Mirosław KonkelMirosław Konkel
opublikowano: 2025-06-10 20:00

By przetrwać trudny czas, przypomnij sobie paradoks Stockdale’a: zamiast uciekać w iluzje, zmierz się z surową prawdą. Jednocześnie żyj dniem dzisiejszym, nie wybiegając myślami zbyt daleko w przyszłość.

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

  • na czym polega paradoksu Stockdale’a
  • dlaczego pozytywne myślenie nie działa
  • jak kult optymizmu wpływa na zespół
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

W świecie, który karmi nas motywacyjnymi sloganami i szybkim pocieszeniem, historia Jamesa Stockdale’a brzmi jak głos rozsądku. Nie jest to opowieść o heroicznej ucieczce czy nagłym zwrocie akcji. To historia przetrwania – cichego, cierpliwego, pozornie bez chwały.

Admirał Stockdale, pilot marynarki wojennej USA, spędził ponad siedem lat w północnowietnamskim obozie jenieckim. Przesłuchania, tortury, samotność. A jednak przeżył – nie dzięki iluzjom, ale dzięki precyzyjnie skalibrowanej mieszance nadziei i chłodnego realizmu. Inni więźniowie osławionego Hanoi Hilton powtarzali sobie: „Będziemy wolni do Bożego Narodzenia. Do Wielkanocy. Do Dnia Niepodległości”. Kolejne daty mijały. Oparta na kalendarzu nadzieja stawała się trucizną. Tak wiele serc złamało się pod ciężarem niespełnionych oczekiwań.

Nasz bohater wierzył, że wróci do domu, ale nie próbował zgadywać kiedy. Skupiał się na bieżącym dniu. Na tym, co może zrobić, by przeżyć – bez popadania w rozpacz i bez uciekania w fantazje. Psychologia nazwała ten sposób rozumowania paradoksem Stockdale’a: jednoczesna wiara w ostateczne zwycięstwo i bezlitosna uczciwość wobec obecnej rzeczywistości.

Żadna sytuacja, nawet najtrudniejsza, nie zbliża się do brutalnych realiów Hanoi Hilton. A jednak historia wytrwałości Jamesa Stockdale’a niesie ponadczasową lekcję. Zbyt często w obliczu surowych faktów – spadających zysków, groźby zwolnień, tąpnięcia w gospodarce – menedżerowie wpadają w pułapkę płytkiego optymizmu, zachęcając swoje zespoły do gonienia za mirażem szybkich rozwiązań i różowych prognoz. To odruch podobny do zaobserwowanego wśród amerykańskich jeńców, którzy szukali ukojenia w kruchym komforcie mrzonek. Dlaczego pozytywne myślenie w biznesie to zła strategia?

Optymizm nie działa

Żyjemy w epoce, w której pozytywne myślenie stało się niemal doktryną kulturową. Obiecuje spełnienie i szczęście tym, którzy umieją wizualizować sukces, akceptować siebie i odrzucać zwątpienie. A jednak dane są niepokojące. Według e-sondażu Eurofound aż 65 proc. dorosłych Polaków jest zagrożonych depresją – to najwyższy wskaźnik w całej Unii Europejskiej.

W świecie zawodowym króluje retoryka entuzjazmu i motywacji. Firmowe hasła, przemowy liderów i kolorowe mapy wizji wzywają nas do większego zaangażowania, pracy z pasją, rozpalania wewnętrznego ognia. Twarde dane opowiadają jednak inną historię. Z raportu Gallupa „State of the Global Workplace 2023” wynika, że tylko 15 proc. pracowników na świecie jest rzeczywiście zaangażowanych. Reszta przychodzi do pracy z poczuciem wypalenia, zobojętnienia lub pustki.

Co poszło nie tak? Być może zgubiliśmy sztukę mierzenia się z dyskomfortem, wysiłkiem i przegraną. Søren Kierkegaard, XIX-wieczny filozof duński, ostrzegał, że rozpacz rodzi się nie z cierpienia, lecz z udawania, że ono nie istnieje. Przestań myśleć, że prawdziwa siła zaczyna się od afirmacji „Jestem coraz lepszy" lub „Dam sobie ze wszystkim radę". Nie, twoja wewnętrzna moc zaczyna się od zgody na to, co trudne. Pora przyjąć do wiadomości, że optymizm, szczególnie ten wymuszony, prowadzi donikąd. „Skoro pozytywne myślenie ma być kluczem do dobrego życia, to dlaczego tylu z nas czuje się tak źle?” – zastanawia się Whitney Goodman, amerykańska psychoterapeutka, w książce „Toksyczna pozytywność”.

Samotność zamiast wspólnoty

Jeśli wszyscy dookoła promieniują radością – czy to szczerze, czy na pokaz – osoby zmagające się z trudnościami zaczynają wątpić w siebie, czując, że coś z nimi nie gra. Innymi słowy, wszechobecny przymus optymizmu rodzi samotność, izolację i kompleks niższości. Whitney Goodman opisuje przypadek Alissy, która zwierzyła się szefowi, że jest przepracowana i ma problemy ze snem. W odpowiedzi usłyszała, aby cieszyła się z pracy, bo inni daliby się za nią zabić. Współpracownicy okazali więcej empatii? Nic z tego. Gdy próbowała poruszyć istotne tematy, zbywano ją frazesami: „Pozytywne nastawienie gwarantuje sukces”, „Chcesz osiągnąć szczyt? Musisz się poświęcić i bardziej starać”.

Choć takie słowa mogą płynąć z dobrych intencji, w rzeczywistości ranią, pogłębiając cierpienie i zniechęcenie. A gdyby tak Alissa usłyszała podziękowanie za odwagę w mówieniu o problemach? Gdyby zaproszono ją do wspólnego szukania rozwiązań albo przeproszono za nadmiar obowiązków i nierealne deadline’y? Czasem zwykłe wysłuchanie może zdziałać cuda, dając poczucie, że nie jest się samemu w swoich zmartwieniach, lecz częścią wspierającego zespołu.

Prawo odwróconego wysiłku

Zawsze fascynowało mnie prawo odwróconego wysiłku. Czasem nazywam je „prawem wstecznym”. Gdy próbujesz utrzymać się na powierzchni wody, toniesz, lecz gdy kiedy starasz się wypłynąć, wypływasz… Niepewność jest wynikiem zabiegania o pewność. I odwrotnie – ocalić i utrzymać przy zdrowych zmysłach może nas kategoryczne przyznanie, iż nie ma dla nas ratunku.

Alan Watts
brytyjski filozof i pisarz

Narzekanie ma sens

Przy okazji warto rozprawić się z mitem, że narzekanie to zawsze coś nagannego. Przeciwnie – to subtelny, a czasem zaskakująco skuteczny sposób na rozładowanie emocji i stresu. Gdy dajemy upust frustracji, złości czy smutkowi, uruchamiamy emocjonalny zawór bezpieczeństwa. Tłumienie uczuć grozi psychicznym przeciążeniem i wypaleniem, podczas gdy nazwanie problemu – nawet w formie lekkiego rozżalenie – pozwala poukładać myśli i odzyskać wewnętrzną równowagę. Psycholożka Barbara Held przekonuje, że mówienie o rzeczach negatywnych może być zdrowym sposobem radzenia sobie z trudnościami, pod warunkiem, że nie popadamy w obsesję.

Do podobnych wniosków doszła dr Robin Kowalski, profesor psychologii na Uniwersytecie Clemson. Jak zauważa, osoby, które narzekają z intencją rozwiązania problemu, często czują się szczęśliwsze. Klucz tkwi w podejściu: narzekanie działa najlepiej, gdy opiera się na faktach, klarownych argumentach i wizji tego, jak problem można naprawić – oraz gdy wiemy, do kogo zwrócić się o wsparcie.

Co więcej, uskarżanie się ma moc budowania więzi. Wspólne dzielenie się trudnościami, jak rozmowy o zawodowych bolączkach, tka nici porozumienia i wspólnoty. Antropolog Robin Dunbar porównuje takie pogawędki do plotkowania – to naturalny klej społeczny, który wzmacnia zaufanie i solidarność. Narzekanie, podane z odrobiną wdzięku, staje się nie tylko ulgą dla duszy, ale i pomostem do bliższych relacji.

Wróćmy do paradoksu Stockdale’a – to właśnie nasze ciągłe wysiłki, by myśleć pozytywnie, sprawiają, że trudniej nam przetrwać, a tym bardziej rozwijać się. Dobrze, że podejście amerykańskiego admirała znalazło miejsce nie tylko w podręcznikach wojskowych. Dziś walczy z tanim optymizmem w biznesie – przywoływane jest w salach zarządów, na warsztatach z odporności psychicznej, w rozmowach z liderami zespołów. Bo przecież każdy z nas mierzy się z niepewnością, bezsilnością, zderzeniem marzeń z faktami.

Paradoks Stockdale’a nie daje gotowych recept. Ale podpowiada, jak nie dać się złamać: trzymaj się celu, ale nie zakochuj się w terminach. Ufaj, ale sprawdzaj. I nie trać sił na przewidywanie rzeczy, których i tak nie możesz kontrolować. Czasem największym bohaterstwem jest po prostu dotrwać do jutra.