Jeśli nie zaakceptujemy porażek, to nic nie wymyślimy

Marcel ZatońskiMarcel Zatoński
opublikowano: 2025-09-24 20:00

Jesteśmy jako kraj w innowacyjnym ogonie, bo boimy się ryzyka i przepalania pieniędzy. To ślepy zaułek – przestrzegają profesorowie Krzysztof Pyrć i Tomasz Trzciński.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Puls Biznesu: W rankingach innowacyjności Polska jest w ogonie Unii Europejskiej i w czwartej, piątej dziesiątce globalnie. Rzeczywiście jesteśmy tak mało innowacyjni?

Prof. dr hab. Krzysztof Pyrć (KP): Jeśli weźmiemy pod uwagę, skąd przychodzimy, to na pewno nie możemy narzekać. Ostatnich 35 lat w Polsce to gigantyczny skok gospodarczy i rozwojowy. Natomiast jeśli skoncentrujemy się na innowacyjności rozumianej jako tworzenie nowych technologii zmieniających świat, to rzeczywiście nie radzimy sobie najlepiej i nie ma sygnałów poprawy. Niestety, pokutuje u nas niechęć do ryzyka, postrzeganie ryzyka jako czegoś złego, niebezpiecznego. Dlatego nie inwestujemy w ryzykowne projekty, koncentrując się na rozwoju czegoś, co już gdzieś wprowadzono, a co my tylko importujemy.

Prof. dr hab. inż. Tomasz Trzciński (TT): Innowacje wiążą się z ryzykiem, a u nas ryzyko ogranicza się np. do inwestycji w maszynę, która być może nie zwróci się w horyzoncie założonym w biznesplanie. My nie akceptujemy porażek, nie umiemy w nie inwestować po to, by wyciągnąć z nich lekcje i z każdą kolejną porażką być bliżej pomysłów rzeczywiście przełomowych i innowacyjnych. Pozycja w globalnych rankingach pokazuje, jak Polska jest postrzegana na zewnątrz. Nasz kraj cały czas się rozwija, szybko idzie do przodu, ale meta w tym globalnym wyścigu wciąż się oddala, bo kraje Europy Zachodniej, nie mówiąc o USA czy Chinach, biegną szybciej.

A porażki trzeba akceptować?

TT: Naukowcy znają i rozumieją podejście "high risk, high reward". Musimy w Polsce kulturowo pogodzić się z tym, że część - znaczna część - pieniędzy na innowacje zostanie przepalona. Sztuką jest przepalić te pieniądze w taki sposób, by nie brnąć długo w ślepe zaułki i szybko wyciągać wnioski.

KP: Warto zdefiniować, czym jest innowacja i o co nam tak naprawdę chodzi. Prawdziwa innowacja zmienia świat, to nie jest ulepszenie istniejących rozwiązań, tylko stworzenie od zera czegoś nowego, co zmienia reguły gry - produktu, idei, sposobu komunikacji, nowego materiału czy leku. Taka innowacja zawsze ma potencjał międzynarodowy - i tego jako Polska potrzebujemy, by być globalnym graczem, a nie państwem w europejskim ogonie.

Myślę, że w społecznym odczuciu też jest taka potrzeba, w końcu ile można się chwalić lampą naftową Łukasiewicza. Tyle, że historie wielkich nadziei na polskie innowacje, jak grafen czy perowskity, nie napawają optymizmem. Może lepiej pracować nad drobnymi rzeczami generującymi zysk, niż marzyć o wielkich przełomach?

TT: To jest kwestia odpowiedniej alokacji zasobów. Praca nad poprawą istniejących technologii też jest potrzebna, natomiast w Polsce brakuje otwarcia kieszeni na projekty z potencjałem zmiany świata. Nie sięga się do szafy z pomysłami, które mogą nie wypalić, nie dostrzegając, że nawet projekty, które się nie udają, dają cenne lekcje naukowcom i przedsiębiorcom. To jest rozumiane w branży venture capital, w której inwestuje się nie tylko w pomysły, ale też w ludzi. Ludzie po kilku porażkach mają unikatowe kompetencje. Jeśli naukowiec czy naukowczyni w efektywny sposób przepali na badania 2 mln USD, czyli kwotę nieprawdopodobną dla większości polskich badaczy, to te miliony zostają w ich głowach i przybliżają nas do realnego przełomu. To lepsza inwestycja niż wydanie tej samej kwoty na kolejny projekt niskiego ryzyka, który nie zmienia nic w życiu społeczeństwa.

KP: Polska stała się jedną z dwudziestu największych globalnych gospodarek w dużej mierze dzięki efektywności w wykonywaniu znanych procesów. Jako jeden z największych krajów europejskich powinniśmy jednak mieć większe ambicje, jeśli nie chcemy być montownią dla Chin, Niemiec czy Stanów Zjednoczonych. A naprawdę możemy pozwolić sobie na to, by myśleć o pozycji lidera w pewnych dziedzinach. Musimy jednak w tym celu inwestować w przełomowe innowacje, które mogą zmieniać świat.

Przełomu się nie zadekretuje.

KP: Nie siądziemy przy stoliku i nie wymyślimy takiej innowacji. Można jednak stworzyć odpowiednie warunki. Nie chodzi tylko o odpowiednią alokację funduszy i dotacji. Mamy w Polsce problem z tym, że polskie środowisko technologiczne to właściwie dwa odrębne światy - naukowy i biznesowy. I między tymi światami brakuje mostów. Naukowcy pracują nad rozwiązaniami, które są niespójne z możliwościami absorpcyjnymi polskich firm - i w efekcie ich projekty trafiają do szuflady. Nauka jest postrzegana jako coś w rodzaju drogiego hobby, a nie źródło innowacji, z których może korzystać polski biznes. I jest traktowana po macoszemu, co najwyżej czasem politycy sobie o niej przypomną przy okazji wyborów, tak jest od dekad. Tymczasem ta prawdziwa, dobra nauka jest realnym źródłem technologicznej supremacji na skalę globalną, czego najlepszym przykładem są Stany Zjednoczone przez lata przyciągające z całego świata najzdolniejszych ludzi i zbierające tego owoce.

Może jednak mamy realny problem z tym, jak nauka funkcjonuje w Polsce? Często rozmawiam z przedstawicielami polskich innowacyjnych biznesów i pytam, czy widzą na krajowych uczelniach, pozyskujących od lat unijne granty na badania i rozwój, jakieś ciekawe projekty, w które warto zainwestować. I krótka odpowiedź brzmi: nie.

TT: Mamy na pewno kilka projektów, które wyszły z uczelni, osiągnęły sukces i mogą być dobrym wzorem, jak choćby Scope Fluidics. Na pewno jednak w polskiej nauce jest dużo do naprawienia. Realia są takie, że jak naukowiec chce zrobić konkretny produkt, to idzie do biznesu, ale częściej rozwija skrzydła teoretyczne i akademickie. Brakuje akceptacji i zrozumienia, że ścieżka przedsiębiorcza - czyli stworzenie start-upu - również kontrybuuje do nauki, a sukces w postaci pozyskania rundy finansowania, nie mówiąc nawet o wprowadzeniu produktu na rynek, to również sukces naukowy. Z perspektywy dużej części polskiego środowiska naukowego uznanie sukcesu w biznesie za sukces naukowy byłoby fundamentalnym, kopernikańskim przewrotem. W dziedzinie, w której działam - czyli w informatyce ze szczególnym naciskiem na sztuczną inteligencję - te bariery między nauką a biznesem są i tak dość płynne, ale mimo to doktoranci często pytają, czy lepiej skupić się na doktoracie, czy może podjąć próbę weryfikacji pomysłów w start-upie. Chciałbym móc im powiedzieć: „buduj firmę”, bo wiem, że to może mieć ogromny wpływ na społeczeństwo, ale niestety taka ścieżka nie doprowadzi ich do upragnionego dyplomu doktora. Młodzi Polacy mają otwarte głowy, ale mają do czynienia z inercją systemu, który nie premiuje takiej inicjatywy.

KP: W mojej dziedzinie, czyli technologiach biomedycznych, taki przeskok z nauki do biznesu jest znacznie trudniejszy, bo tu nie da się zrobić niskim kosztem start-upu, który szybko coś zweryfikuje - od razu potrzebne są miliony. Po stronie uczelni brakuje jednak myślenia, że doktorat to niekoniecznie musi być punktowana - i słabo opłacana - praca akademicka, to może też być inkubacja start-upu. A uczelnie, finansowane z pieniędzy publicznych, powinny myśleć, jak się społeczeństwu odpłacić. Dla doktorantów powinny być fundamentem, który dzięki infrastrukturze i doświadczeniu starszych pracowników pozwala na budowanie start-upów i tworzenie wartości dla gospodarki. Polska nauka produkuje jednak mało rzeczy, które biznes chciałby kupić.

Minęło 36 lat od przemian ustrojowych, ludzie, którzy w ich trakcie kończyli studia, teraz zbliżają się do emerytury. I ciągle słyszę narzekania, że z pokolenia na pokolenie w polskiej nauce replikowane są wzorce jeszcze z PRL-u.

TT: W Polsce bardzo brakuje absolutnie standardowego na Zachodzie rozwiązania, jakim jest "tenure track", czyli kontrakt gwarantujący zatrudnienie przez określony czas i dający swobodę prowadzenia badań, po którego zakończeniu przychodzi czas na ocenę merytoryczną. W nasz system wpisane jest ryzyko, że kierownicze stanowiska przyznawane są za lojalność czy zasiedzenie, a nie kompetencje i merytorykę. Inercja tego systemu jest duża, a chęć zmiany niewielka. Widzę jednak pewne specyficzne powody do optymizmu - kryzys demograficzny dopadnie także uczelnie i deficyt studentów oraz walka o najlepszych wcześniej czy później wywołają ferment.

KP: Skoro to optymizm, to nie chciałbym poznać pesymistycznej wizji. Z mojej perspektywy zmiana nie może przyjść z wewnątrz. Naukowcy to nie jest beton, to często świetni, utalentowani ludzie, ale funkcjonują w ramach określonego systemu. A w Polsce mamy system ewaluacji nauki, który sprawia, że goni się za punktami zależącymi m.in. od publikacji. Nie sądzę, by to naukowcy mieli się zajmować wymyślaniem lepszego systemu. Społeczeństwu za pośrednictwem polityków powinno jednak zależeć, żeby stworzyć lepsze ramy - takie, w których naukowcy będą mogli skupić się na nauce, a nie wypełnianiu slotów publikacyjnych, obowiązkowej dydaktyce czy sprawach administracyjnych.

W projekcie przyszłorocznego budżetu na naukę przeznaczono ponad 44 mld zł. To dużo czy mało?

TT: Zawsze potrzeba będzie więcej, wynagrodzenia doktorantów w Polsce są śmieszne i naprawdę nie zachęcają do takiej kariery. W bardziej innowacyjnych krajach doktoranci jednak też nie zarabiają kokosów - w Oxfordzie czy Cambridge otrzymują relatywnie niewielkie jak na te kraje pieniądze, inne jest jednak postrzeganie ich pracy i ścieżka kariery. Oprócz godnego wynagrodzenia potrzebujemy odbudowania etosu naukowca - i to jest praca do wykonania po obu stronach.

KP: Mamy system, który jest w stanie wchłonąć dowolną ilość funduszy. Przemyślenia wymaga sposób oceny pracowników naukowych od wczesnego etapu, czyli od doktoratu - i tego, jaki w ogóle powinien być cel tego doktoratu. Natomiast pieniędzy oczywiście powinno być więcej, musimy równać do liderów, a nie zadowalać się byciem europejskim średniakiem. I ci młodzi ludzie, którzy poświęcają się pracy naukowej, muszą mieć godne wynagrodzenia, które w jakiś sposób odzwierciedlą ich wysiłek i zaangażowanie. Przez lata realia były takie, że zdolni młodzi ludzie, widząc, ile mogą zarobić na uczelni, a ile na Zachodzie, po prostu wyjeżdżali. Teraz tych wyjazdów jest mniej, ale ci naprawdę wybitni, polskie diamenty, nadal opuszczają Polskę - bo gdzie indziej mogą liczyć na szacunek, mają możliwości rozwoju, sensowne ścieżki kariery.

A do nas jakieś diamenty przyjeżdżają?

TT: Nie jest z tym najgorzej, nie ma powodów do wstydu. Otrzymuję aplikacje na studia doktoranckie nie tylko od Polaków, choć oczywiście studenci najczęściej pochodzą z krajów, które w rankingach innowacyjności są jeszcze niżej od nas. Natomiast oferując doktorantom kwoty poniżej minimalnej pensji w gospodarce, nie możemy liczyć, że złożą na akademickim ołtarzu swoje życie prywatne i zawodowe.

Jak w Polsce wygląda generowanie innowacji?

KP: Są dwa modele, które powstały jeszcze w latach 60 ubiegłego wieku. Pierwszy to model "push". Genialny teoretyk coś wymyśla, sprawdza to w laboratorium, bo dostał grant na badania podstawowe, potem na tej bazie tworzy uczelniany spin-off, pozyskuje finansowanie, rozwija i komercjalizuje produkt. To się w Polsce sprawdziło choćby w przypadku wspomnianego już Scope Fluidics - tyle że to wyjątek, bo naukowcy, którzy są w stanie samodzielnie funkcjonować w świecie biznesowym, są rzadkością. Drugi model to "pull", czyli biznes przychodzi na uczelnię, mówi, czego potrzebuje, a naukowcy zaczynają prowadzić badania. I to w Polsce trwa wieki, jest kosztowo nieefektywne i naukowo nie prowadzi do odkryć, bo te badania to nie innowacja, ale usługa. Brakuje w Polsce wdrożenia modelu adekwatnego do lat 20. XXI wieku, czyli współpracy nauki z biznesem od bardzo wczesnego etapu badań podstawowych. Brakuje mostów, o których mówiłem wcześniej.

Jak je zbudować? Za poprzedniej władzy stworzono – na wzór niemieckiego Fraunhofera – Sieć Badawczą Łukasiewicz, która miała usprawnić korzystanie przez biznes z potencjału krajowych instytutów badawczych…

KP: Pomysł był dobry, ale zawiodło wykonanie. Mówiąc językiem biznesu, niewłaściwie ustalono KPI [kluczowe wskaźniki efektywności, od angielskiego key performance indicators - red.]. To wynika z niezrozumienia, czym jest innowacja. Instytuty badawcze mają roczne plany finansowe, więc koncentrują się na ich realizacji. Innowacje to długotrwały, ryzykowny proces, tymczasem KPI jest krótkoterminowy, więc instytuty wykonują zadania pozbawione ryzyka. Są dotowane przez państwo, więc świadcząc biznesowi usługi badawcze, mogą oferować niższe stawki, dusząc mały biznes, który sam mógłby to robić, tworząc konkurencyjny ekosystem.

TT: Polsce przydałoby się coś na wzór koreańskiego KAIST - publicznej uczelni o profilu badawczym, do której ściągani są najlepsi wykładowcy z całego świata i która produkuje dosłownie setki doktorantów pracujących nad innowacjami w różnych dziedzinach. Dzisiejsza potęga np. Samsunga to w dużej mierze zasługa jej absolwentów.

Jakie są wasze rekomendacje dla rządzących?

TT: Przede wszystkim nauka nie może być przedmiotem politycznych sporów. Potrzebujemy jasnych zasad i strategii, która nie będzie wywracana do góry nogami wraz z nową kadencją parlamentu. Potrzebujemy merytorycznej oceny pracowników naukowych, rozliczania za osiągnięcia i budowania etosu naukowca, czego nie zrobi się bez pieniędzy dla doktorantów. A jeśli chodzi o pieniądze na badania, to finansowanie musi być znacznie bardziej elastyczne, bo technologie pędzą do przodu, a u nas przy wnioskach grantowych trzeba rozpisać na kilka lat planowane do osiągnięcia cele. Taka formuła nie promuje innowacji - jeśli wiem, co osiągnę za rok, dwa czy pięć, to tak naprawdę zgłosiłem projekt, który jest już wymyślony, a nie przełomowe badania. Badacze muszą mieć możliwość piwotowania, taką, jaką mają ludzie w świecie start-upów. Potrzebne jest finansowanie w stylu amerykańskiej DARPA [agencja odpowiedzialna za rozwój przełomowych technologii na potrzeby bezpieczeństwa - red.] albo takie, które znamy ze świata venture capital. No i jest jeszcze kwestia tego, kto ocenia wnioski grantowe - to nie mogą być wyłącznie krajowi eksperci, potrzebujemy ekspertów zagranicznych, którzy nie będą mieli żadnych konfliktów interesów.

KP: Oprócz solidnego, projakościowego finansowania badań podstawowych, eksploracyjnych, potrzebujemy jasnej ścieżki od nauki do innowacji. Przy pojawieniu się przełomowego odkrycia nie możemy czekać na zakończenie projektu naukowego, żeby aplikować o kolejny duży projekt badawczo-rozwojowy. W świecie technologii zmieniającej się z dnia na dzień proces, który zajmie ponad dekadę, to przepis na porażkę. Potrzebujemy elastycznych projektów badawczo-rozwojowych, wspieranych dotacjami sprintów, w których konkretne hipotezy badawcze są weryfikowane w czasie rzeczywistym. Potrzebujemy akceptacji ryzyka, że dużo z tych projektów się nie uda, i dynamicznej konsultacji wyników ze środowiskiem biznesowym. Nie ma innowacji bez ryzyka, a świat nie będzie czekał. W końcu potrzebujemy stabilnego systemu, który zapewni, że wybitni będą mieli wsparcie i będą opłacalni dla uniwersytetów i instytutów.

Istniejące w Polsce instytucje - jak choćby NCBR i PARP - są w stanie to udźwignąć czy potrzebujemy rewolucji?

KP: Moim zdaniem nie musimy koniecznie generować nowych bytów, mamy ich już sporo. Każda z tych organizacji ma swoje zalety, ale też ograniczenia - największe nie są elastyczne, małe nie są w stanie zarządzać dużym strumieniem pieniędzy. Przemyślenia wymaga natomiast jasne zmapowanie procesu oraz podziału zadań i kompetencji między poszczególne instytucje, co pozwoliłoby na stworzenie faktycznie szybkiej ścieżki między nauką a innowacją. Czy mamy wszystkie potrzebne elementy? Czy któraś z instytucji jest w stanie podjąć się misji amerykańskiej DARPA albo niemieckiego SPRIN-D? Takie mapowanie jasno to pokaże.

TT: Tutaj mam odrębne zdanie. Istnieją w Polsce instytucje finansujące badania, które radzą sobie doskonale, szczególnie biorąc pod uwagę ograniczone zasoby i finansowanie. Na przykład Narodowe Centrum Nauki bardzo się rozwinęło i adaptuje się do zmieniającego się świata. Natomiast jeśli w systemie wsparcia innowacji nie powstanie nowy twór na wzór amerykańskiej DARPA, która przyspieszy przeciągające się dziś procesy decyzyjne, zrealizuje większy apetyt na ryzyko i odblokuje możliwości zatrudniania najwyższej klasy światowych ekspertów bez ograniczeń związanych z prawem zamówień publicznych, to o prawdziwych innowacjach w Polsce możemy zapomnieć.

#OblokujmyNaukę

Prof. dr hab. Krzysztof Pyrć

Rocznik 1979, od 2019 r. profesor nauk biologicznych. Specjalizuje się w wirusologii. Stworzył Pracownię Wirusologii w Małopolskim Centrum Biotechnologii UJ oraz grupę badawczą Virogenetics. Doradca naukowy na poziomie krajowym i europejskim. Od września tego roku prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, finansującej naukę ze środków własnych oraz europejskich, a także uczestniczącej w kształtowaniu ekosystemu nauki w Polsce.

Prof. dr hab. inż. Tomasz Trzciński

Rocznik 1986, od 2024 r. profesor nauk inżynieryjno-technicznych. Specjalizuje się w informatyce i sztucznej inteligencji. Pracownik naukowy Politechniki Warszawskiej, gdzie kieruje zespołem CVLab zajmującym się widzeniem maszynowym. Dyrektor ds. R&D Instytutu Badawczego IDEAS, ekspert Fundacji na rzecz Nauki Polskiej i Narodowego Centrum Nauki. Anioł biznesu i założyciel wielu firm technologicznych, m.in. Tooploox, Comixify, Zowie, LiveKid czy edrone.