Kandydatów ogarnia syndrom last minute

Jacek Zalewski
opublikowano: 2010-06-30 00:00

Wyborcza nerwówka w sztabach Bronisława Komorowskiego i Jarosława Kaczyńskiego osiąga apogeum, zwłaszcza że dzisiaj wieczorem odbywa się druga i ostatnia debata telewizyjna. Można obstawiać, że ugrzeczniona forma zadawania pytań przez pośredniczących dziennikarzy kilka razy pęknie głębiej, niż zdarzyło się to w pierwszej debacie niedzielnej.

Charakterystycznym zjawiskiem ostatnich godzin kampanii jest podejmowanie przez kandydatów nerwowych prób sięgnięcia po rezerwy elektoratu istniejące realnie albo tylko wyimaginowane. Obie ekipy starają się także gorączkowo naprawić wyrwy w wyborczych wałach. Jarosław Kaczyński od niedzieli staje na rzęsach, aby przekonać wyborców ze wsi, że nigdy, przenigdy do głowy nie przyszła mu likwidacja dopłat bezpośrednich i w ogóle unijnej wspólnej polityki rolnej, a wręcz przeciwnie — zawsze walczył o zrównanie naszych dopłat z otrzymywanymi przez rolników w starych państwach Unii Europejskiej. Widać, że sprytna zagrywka Bronisława Komorowskiego, który

odgrzał niekorzystne dla prezesa Prawa i Sprawiedliwości

stare doniesienia medialne, była dotkliwym ciosem.

Z kolei premier Donald Tusk rzucił się z odsieczą dla swego kandydata, rozsyłając do służb mundurowych list w sprawie emerytur. Platforma Obywatelska zorientowała się, że traci w tych środowiskach punkty, ponieważ bracia Kaczyńscy rzeczywiście stali zawsze na stanowisku nienaruszalności odrębnego systemu emerytalnego dla wojska i innych służb. Listu premiera prawnie nie da się zakwalifikować do kategorii niedozwolonej w tych środowiskach agitacji wyborczej, ale realnie gra on taką rolę bez wątpienia.