Wszystko w Nepalu ma ogromną skalę. Poczynając od monumentalnych Himalajów, celu wypraw alpinistycznych z całego świata. Góry odcisnęły piętno na kraju i jego mieszkańcach. Tworzą mistyczną i — jak podkreślają podróżnicy — trudną do zdefiniowania atmosferę.
— Nepalczycy wierzą, że Himalaje zamieszkują duchy. Dlatego niektóre szczyty traktują jak świątynie. Z szacunku dla przekonań miejscowej ludności, alpiniści tych szczytów nie zdobywają. Zatrzymują się kilka metrów przed nimi — podkreśla Marek Śliwka, właściciel biura podróży Logos Travel.
Przekonuje, że Nepal trzeba poczuć na własnej skórze. Bo to jak z zakochaniem. O miłości można przeczytać w książkach, jednak to nie to samo, co przeżyć ją samemu.
Pierwsze, z czym zapozna się turysta wysiadający z samolotu na lotnisku Tribhuvan, to Katmandu. Stolica najsłynniejszego z himalajskich królestw. Półtoramilionowe miasto spowite w tuman burego smogu.
— Warto poświęcić czas na zwiedzenie Katmandu. Zapach spalin miesza się z wonnym dymem trociczek, wraz z którym unoszą się do nieba modlitwy wiernych. Wąskimi uliczkami przeciskają się tragarze, transportując na plecach rozmaite towary. Niewiarygodnej klasy zabytki urzekną każdego, a wszędobylskie stragany przekupniów kuszą kolorami i zapachami. Koniecznie trzeba się targować, bo inaczej kupujący daje do zrozumienia, że uważa sprzedawcę za głupca. Wszystko to tworzy ulotną atmosferę Wschodu — opowiada Marek Śliwka.
Po zabytkowym centrum Katmandu można spacerować godzinami. Podziwiać pokryty drewnianymi rzeźbami stary, XVII-wieczny pałac królewski (od ponad stu lat władcy Nepalu mieszkają gdzie indziej). W jego sąsiedztwie wznoszą się świątynie o wielu dachach, nałożonych jeden na drugi jak rogate czapki. Zazwyczaj po opuszczeniu Katmandu turyści kierują się w stronę Pokhary, skąd bierze początek wiele górskich szlaków. Atutem tego miasta jest relaksująca atmosfera, dająca wytchnienie od gwaru i tłoku stolicy. Wart odwiedzenia jest średniowieczny Bhaktapur. Miasto fenomenalne, bo pozbawione ruchu ulicznego. Większość zabytków Bhaktapuru — świątynie i sanktuaria — pochodzi z końca XVII w.
— W tym mieście czas stanął w miejscu — uważa Marek Śliwka.
Ciekawy jest Patan — Miasto Piękna. Jego granice wyznaczają cztery stupy — półkoliste buddyjskie budowle — datowane na III wiek p.n.e. Zwiedzić tu można więcej, m.in. XIV-wieczny pałac królewski oraz Złotą Świątynię — buddyjski klasztor z XII wieku.
Dociekliwym Nepal ukaże inne, równie fascynujące oblicze. Jego historia sięga pradawnych czasów — tu około 560 roku p.n.e. narodził się Budda. Tu także mieszka Kumari, żywa bogini. Dziecko — doradca królów, którego ustami przemawiają bogowie.
Nepal jest fascynujący nie tylko jako kraj doznań estetycznych. Doświadczyć tu można także przeżyć duchowych. Pierwsi tę prawdę odkryli hipisi. Jeszcze w latach 70.
— Zaskoczył mnie hinduistyczny zwyczaj palenia zwłok i rzucania popiołów na wody strumienia lub rzeki. Czasem rodzina zmarłego pozwala obcym uczestniczyć w ceremonii pogrzebowej. Brałem w takiej udział wraz z dwoma duchownymi z Polski, którzy — chociaż obyci z majestatem śmierci — odkryli nowy wymiar żegnania się z ziemskim padołem. Nie znaleźli słów, aby wyrazić swoje emocje. To bardzo silne przeżycie — przyznaje Marek Śliwka.
Miejsca związane z religią napotyka się co krok. Także na szlaku.
— W górach leży wiele modlitewnych kamieni, pokrytych inskrypcjami. Obejście ich zgodnie z ruchem wskazówek zegara jest modlitwą. Idąc odwrotnie, kasujemy modlitwę poprzednika. Dlatego ścieżki prowadzące do modlitewnych kamieni rozdwajają się, aby idący z obu stron mogli je obejść prawidłowo — dodaje Łukasz Modzelewski z firmy Makaruk i Harton — Ekspedycje.
Modlitewny wymiar ma też obracanie młynków przy buddyjskich świątyniach. Jeden obrót — jedna intencja. A dla wszystkich, którzy cenią sobie uroki świata, przeżyciem niemal duchowym jest zachód słońca w Himalajach.
— Wystarczy usiąść w kafejce u stóp Annapurny i poczekać aż słońce zacznie chować się za horyzont. Najpierw tworzy się aureola. Potem niebo staje się pomarańczowe. W końcu zapada ciemność. Człowiek oniemiewa, patrząc na tyle piękna — przekonuje Marek Śliwka.
Nepalscy sprzedawcy podają klientom herbatę i opowiadają o sobie, swojej rodzinie i planach na przyszłość. Potem o to samo wypytują. Przecież im dłużej klient siedzi w sklepie, tym większe prawdopodobieństwo, że coś kupi. Ludzie żyją z turystów, a jeśli nawet mówią tylko we własnym języku, nie mają problemów z porozumieniem się.
— Na ścianach małych górskich herbaciarni i hotelików wiszą cenniki po angielsku. Wystarczy wskazać palcem. Sprzedawcy kiwają głowami, uśmiechają się i obsługują turystów zgodnie z życzeniem — twierdzi Łukasz Modzelewski.
Podróżnicy podkreślają życzliwość i otwartość mieszkańców Nepalu.
— Są wiecznie uśmiechnięci. Nawet gdy proponują usługi przewodnickie czy sprzedaż czegokolwiek, nie są natrętni w swoich próbach zarobienia grosza. Nie ma tam, typowych dla Indii, zachowań żebraczych — zapewnia Marek Śliwka.
Dodaje, że Nepalczycy są bitni i bohaterscy. Jak wszyscy górale świata. W surowym, górskim otoczeniu muszą walczyć o przetrwanie.
— Zwłaszcza lud Gurkhów cieszy się opinią wojowników. Wielu z nich służyło w brytyjskiej armii kolonialnej. Podczas II wojny światowej wyróżnili się w bitwie pod Tobrukiem — przypomina Marek Śliwka.
Nepalczycy lubią podróżować na dachach autobusów. Wiedzą, że jeśli na górskich drogach dojdzie do wypadku, to najbezpieczniejszy będzie skok z dachu. Jednak — w przeciwieństwie do kierowców w Indiach, którzy uważają wypadki za zapisaną w gwiazdach karmę, a nie skutek własnego agresywnego zachowania na drodze — kierowcy w Nepalu prowadzą ostrożnie.
— Nepalskie drogi są bardzo malownicze. Autobus wspina się pod górę, pokonując nawet 2 tys. metrów wysokości. Podczas jednej podróży można podziwiać zarówno las tropikalny, jak i typowe dla rejonów alpejskich świerki. Najlepszy jest widok z dachu. Jazda na nim ma też inne zalety. Lokalne autobusy są bardzo zatłoczone. Ludzie przewożą bagaże, zwierzęta, worki z ryżem. Nie ma klimatyzacji, wewnątrz panuje zaduch. A dach jest przystosowany do przewozu osób. Ma drabinkę i barierki. Bardzo lubiłem podróżować w ten sposób, chociaż trzęsło. Kiedyś rozścieliliśmy sobie mięsiste,
wełniane dywany, które ktoś wiózł do miasteczka na sprzedaż — wspomina Łukasz Modzelewski.
Jak to u większości górskich narodów bywa, kuchnia nepalska jest dość monotonna (w miejscowościach turystycznych można oczywiście skosztować potraw ze wszystkich stron świata: od indyjskich, przez włoskie, po amerykańskie frytki i kotlety). Jada się rzeczy mało przetworzone, ale pożywne, np. mnóstwo owoców. Żelazną pozycją w jadłospisie jest dal bhat tarakari — zupa z soczewicy, ryż i warzywa w sosie curry.
— Według starego zwyczaju, jeśli ktoś zamówi dal bhat, nie może głodny odejść od stołu. Należą mu się nieograniczone dokładki. Miły ten obyczaj jest kultywowany w górskich herbaciarniach. Niestety Europejczycy — zwłaszcza kiedy właśnie zeszli ze szlaku — mają apetyt nieporównywalny z tym, co może zjeść typowy Nepalczyk. Po tym, jak poprosiłem o trzecią dokładkę, obsługa znikła w kuchni. I już się nie pokazała — śmieje się Łukasz Modzelewski.
Lokalnymi przysmakami są: curd — jogurt z bawolego mleka; gundruk — zupa z suszonych warzyw; momo — mięso lub warzywa smażone w cieście; thugpa — zupa na mięsie. Podstawowym daniem w górach jest tsampa — mielone ziarno zbożowe, mieszane z herbatą, wodą lub mlekiem i spożywane na sucho z ryżem, lub jako jego substytut. Dużą popularnością cieszą się placki z tartych ziemniaków zmieszanych z przyprawami.
— Raczą się nimi turyści z całego świata. Są tak gorące, że trzeba je przerzucać z ręki do ręki, aby się nie poparzyć. Wiem, że to wegetariańskie danie, nigdy jednak nie starczyło mi odwagi, żeby zajrzeć do kuchni i sprawdzić składniki — mówi Marek Śliwka.
Wołowinę zastępuje Nepalczykom mięso jaków i wodnych bawołów (krowy są święte, nie można ich zabijać i zjadać).
— Jaki to zwierzęta juczne, pociągowe, dające wełnę, mleko i mięso. Największe bogactwo rodzin żyjących w górskich szałasach. Osiągają rozmiary dorodnych sztuk bydła. Tyle, że są bardzo włochate. Nepalczycy wykorzystują nawet rogi i kopyta. Z mięsa przyrządzają m.in. kiełbasę. Uraczył mnie nią dyrektor hotelu, w którym mieszkałem. Do popicia dał herbaty zaprawionej łojem z jaka. Smak — nie do opisania. Ale nie wypadało wypluć... — opowiada Marek Śliwka.
W smaku mięso jaka przypomina ponoć dziczyznę. Handel nim odbywa się w położonym 3 tys. m n.p.m. Namche Bazar, gdzie znajduje się centrum dla ekspedycji wyruszających m.in. na Mount Everest. Raz w tygodniu — bardzo wcześnie rano — odbywa się targ. Wprost na ziemi tubylcy rozkładają płachty, na których leży porąbane w kawałki mięso.
— Region Namche Bazar chcą rozwijać fundacje szwajcarskie, niemieckie, amerykańskie. Szwajcarzy nauczyli Nepalczyków warzyć z mleka jaków nieznane im wcześniej sery. A Niemcy założyli piekarnię, gdzie można kupić szarlotkę — twierdzi Łukasz Modzelewski.