Do Gibraltaru właściwie nie wjeżdża się, tylko wchodzi — pasażerowie autokarów i prywatnych samochodów wysiadają i przekraczają punkty celno-paszportowe per pedes. W pojazdach zostają tylko kierowcy, którzy odprowadzają je na parking.
Poruszanie się „przyjezdnym” samochodem jest w Gibraltarze właściwie niemożliwe. Na obszarze 7 km kw., w większości zajętym przez skałę, nie ma miejsca na ruch uliczny ani na rozbudowę osiedli, placów, parków, ulic.
Wszystko jest mikroskopijne: wąskie chodniki, ciasne uliczki, maleńkie ogrody. Elementy niezbędnej dla życia miasta-państwa-kolonii infrastruktury zaprojektowane są tak, by maksymalnie wykorzystać dostępną przestrzeń, najlepiej do kilku celów jednocześnie. Na przykład — w Gibraltarze właśnie znajduje się jedyne na świecie lotnisko, na płycie którego odbywa się ruch samochodowy regulowany normalnymi ulicznymi światłami. Kiedy samolot startuje lub ląduje, zapala się czerwone światło i samochody stoją. To z tego lotniska startował w 1943 roku samolot z gen. Sikorskim na pokładzie. Pas startowy biegnie prościutko w kierunku morza i urywa się tam, gdzie skalisty brzeg niemal pionowo spada do wody. Jeśli samolot nie poderwie się przed tym punktem, już nie ma miejsca na ponowne kołowanie do startu...
Regularne połączenia utrzymywane są tylko do stolicy Wielkiej Brytanii.
Według starożytnych, za Cieśniną Gibraltarską był już koniec świata. Granicę wyznaczały górzyste przylądki — Ceuta w Afryce i Gibraltar w Europie — słupy, które według mitu postawił Herkules dla oznaczenia, że tu zaczyna się czeluść — świat ognia i potworów.
Później, przez wieki Gibraltar odgrywał sporą rolę strategiczną, broniąc przejścia z Atlantyku na Morze Śródziemne, działał jako twierdza i port (wojny napoleońskie i II wojna światowa). Z portu żyje zresztą do dziś, chociaż teraz — w miejsce wojennych — zawijają tu statki handlowe i pasażerskie. Oczywiście, znaczenie strategiczne Gibraltaru spadło, wzrosło zaś turystyczne — i nie tylko... Gibraltar jest rajem podatkowym — wszystkie spółki tu zarejestrowane są zwolnione od podatków, a mieszkańcy dokarmiają fiskusa tylko podatkiem od pierwszych 45 tys. funtów zadeklarowanego dochodu.
Mimo śródziemnomorskiego klimatu i niskich podatków, Gibraltar ma swoje problemy, jak brak źródeł słodkiej wody czy gruntów (czytaj: wysokie ceny nieruchomości). Ale od czego pomysłowość i przedsiębiorczość...
W skale gibraltarskiej wydrążono tunele i schrony, w których — według przewodników — może się zmieścić cała (prawie 30-tysięczna) zamieszkująca półwysep ludność. Wydobywany przez lata gruz z wnętrza góry wyrzucano do morza tuż przy brzegu. Powiększono w ten sposób powierzchnię lądu i na niej wybudowano osiedle mieszkaniowe o nazwie Reclamation (Odzyskanie).
Ostatnia wielka inwestycja komercyjna Gibraltaru to zespół ponad stu luksusowych apartamentów usadowionych na skale, a każdy z nich w cenie ponad 40 mln euro. Podobno dwie trzecie z nich wykupiono jeszcze przed rozpoczęciem budowy. Nazwiska baaardzo zamożnych nabywców oczywiście są poufne, wiadomo tylko, że wśród nich znajdują się dwie osoby z brytyjskiej rodziny królewskiej.
Historia Gibraltaru rzecz jasna nie od początku wiąże się z Anglikami. Pierwotnie był kolonią rzymską, w VIII wieku został zdobyty przez berberyjskiego wodza Tarika, który zbudował tu twierdzę.
W XV wieku półwysep zajęli Hiszpanie i do końca XVII wieku w tym najbliższym Afryce europejskim porcie kwitł handel niewolnikami. W czasie wojny sukcesyjnej (w 1704 roku) zajęty przez wojska angielsko-holenderskie. Dziesięć lat później Hiszpania zrzekła się zwierzchności nad Gibraltarem (traktat w Ultrechcie) — czego do dziś żałuje. Gibraltar jest kolonią brytyjską i jednocześnie przedmiotem wieloletniego sporu między Hiszpanami a Koroną, chociaż mówi się, że za plecami Gibraltarczyków oba państwa już dogadały się w sprawie zwierzchności nad półwyspem, a kością niezgody zostaje jedynie baza morska. Tak czy inaczej, mieszkańcy Gibraltaru chcą być Brytyjczykami, czego dowód dali już dwukrotnie w referendum w tej sprawie — nie pragną zwierzchnictwa Hiszpanii ani współzwierzchnictwa Hiszpanii i Wielkiej Brytanii. Chociaż w mieście słyszy się język hiszpański równie często jak angielski, to nazewnictwo (w tym waluta), architektura, kultura i obyczaje, m.in. piętrowe angielskie autobusy, jednoznacznie wskazują na przywiązanie do Wysp.
Na skałę gibraltarską (Roch of Gibraltar — 425 m n. p. m.) można się dostać mikrobusem (pełnowymiarowe autobusy nie mieszczą się na wąskich mijankach zbocza) albo kolejką linową. Przy dobrej pogodzie ze szczytu widać Afrykę. We wnętrzu góry można zwiedzić jaskinię św. Michała, w której m.in. odbywają się spektakle. Niestety nie wszystko da się zobaczyć, ale skała gibraltarska kryje 45 kilometrów tuneli, korytarzy, przejść i galerii — więcej niż łączna długość ulic w mieście. Dawne składy amunicji, podziemne wojskowe miasteczko — aż po schrony przeciwatomowe. Wewnątrz góry można się przedostać z jednego końca półwyspu na drugi: to wszystko rezultat wieków pracy pokoleń ryjących w skale.
Przede wszystkim jednak fascynują widoki — bliżej mauretańska twierdza i mury obronne, dalej cieśnina i wybrzeże afrykańskie, na zachód — Atlantyk.
Chociaż żyją na wolności, nie przenoszą się w inne miejsca. Ten fragment gibraltarskiej góry upodobały sobie i tu czują się u siebie. Mają swoje domy, zbudowane przez ludzi, ale otwarte — żadnych klatek! Na ogół są łagodne, rozleniwione w słońcu, zajęte swoimi sprawami, swoimi dziećmi. Ale czekają na turystów i akceptują ich — pozwalają się fotografować, karmić smakołykami, choć myliłby się ktoś, myśląc, że sprawi im frajdę słodką bułką... Mowy nie ma! Orzeszki, chipsy — proszę bardzo. Czasem nawet same się częstują, jeśli turysta trzyma w ręku otwartą torebkę.
Lepiej jednak traktować je poważnie, nie próbować łapać, nie wykonywać gwałtownych ruchów, nie drażnić. Taka 30-kilogramowa małpa może wskoczyć na plecy, podrapać, ugryźć. Może też się obrazić i demonstracyjnie odwrócić plecami.
Na co komu taki wstyd?