Partycypacja w globalnym handlu odbywa się głównie przez firmy zagraniczne i pośredników, a liczba firm inwestujących za granicą ogranicza się do paru tysięcy. Dobra wiadomość jest taka, że to stopniowo się zmienia. Gorsza, że zmiana jest powolna, a duży potencjał ekspansji pozostaje niewykorzystany. Gdyby odsetek firm inwestujących za granicą był w Polsce na poziomie połowy tego co w Niemczech, to inwestujących firm byłoby nie dwa tysiące, lecz sześć tysięcy.
W ostatnich 10-15 latach ponad połowa wzrostu PKB w Polsce została wygenerowana przez popyt zagraniczny — bezpośrednio przez sprzedaż eksporterów czy pośrednio przez sprzedaż lokalnych dostawców na rzecz eksporterów (oraz dostawców tych dostawców itd.). W działalność eksportu towarowego jest zaangażowanych niemal 130 tys. firm krajowych, czyli zarządzanych przez polskich właścicieli, oraz około 7 tys. firm zagranicznych. To oznacza, że co szóste przedsiębiorstwo w kraju, licząc te, które zatrudniają choć jedną osobę poza właścicielem, jest zaangażowane w eksport towarów (do tego moglibyśmy dodać eksport usług, który jest jednak znacznie słabiej opisany statystycznie). Bardzo dużo firm ma kontakt ze światem.
Tylko prywatny, rodzimy kapitał, pół miliarda obrotu i światowy zasięg — to przepustka do Rady Polskich Przedsiębiorców Globalnych, poprzez którą elita krajowego biznesu zamierza mówić o ważnych sprawach jednym głosem. Cel? Więcej takich firm, bo im jest ich więcej, tym kraj bogatszy. A Polska ma w tym zakresie dużo do nadrobienia. Sojusz prywatnych gigantów. Chcą podbić świat - kliknij i przeczytaj tekst.
Ale jednocześnie intensywność bezpośredniego zaangażowania firm krajowych w globalizację nie jest wysoka. Przeciętna firma krajowa eksportuje towary za niecały milion euro, przeciętna firma zagraniczna za 16 mln. Te średnie oczywiście niewiele mówią o cechach eksporterów, bo za sprzedaż zagraniczną odpowiedzialne są głównie firmy największe, ale liczby pokazują, w jak istotnym stopniu eksport wisi na barkach kilku tysięcy inwestorów zagranicznych. Oni stanowią okno na świat polskiej gospodarki, odpowiadają za ponad połowę eksportu, a pod ich łańcuchy dostaw są podpięci lokalni dostawcy.
Około 1,8 tys. polskich firm posiada jednostki zagraniczne, czyli jest zaangażowanych w jakąś formę inwestycji. Stanowi to 0,2 proc. w relacji do liczby przedsiębiorstw (zatrudniających co najmniej jedną osobę). Jest to podobny odsetek co w Czechach czy na Węgrzech, ale w Niemczech odsetek sięga 1,5 proc., we Francji 3,6 proc., a w krajach skandynawskich 8 proc.
Jeszcze lepiej spojrzeć na zatrudnienie, bo ono odzwierciedla faktyczną działalność gospodarczą prowadzoną na świecie. Gdy intensywność zaangażowania w ekspansję inwestycyjną policzymy według zatrudnienia (zagraniczne w relacji do krajowego ogółem), to dla Polski wynosi ona 0,8 proc., dla Niemiec 15 proc., Francji 25 proc., Szwecji 31 proc., a Danii 43 proc.
Fakt, że ekspansję na świat polskie firmy prowadzą głównie przez pośredników (ulokowanych w kraju czy za granicą) ma swoje plusy i minusy. Plus jest taki, że koszty i ryzyko są niższe. Zbudowanie sieci sprzedaży jest zarówno drogie, jak też narażone na niepowodzenia. Są też jednak minusy. Pośrednicy zgarniają dużą część wartości dodanej zawartej w finalnej cenie produktów i nie pozwolą wychylić się producentom wyżej, niż wymaga tego interes pośrednika. Gospodarka jest też bardziej narażona na przetasowania w globalnym systemie handlowym.
Model gospodarczy Polski przyniósł Polakom wysoki wzrost dochodów i bezprecedensowo niskie bezrobocie. Gwałtowna zmiana nie jest ani możliwa, ani pożądana. Stopniowo jednak będziemy zwiększać nasze globalne ambicje i pewnie coraz więcej firm będzie próbowało wytyczyć własne ścieżki w światowym systemie handlowym. Im więcej, tym lepiej.