Posłowie najwyraźniej minęli się z powołaniem. Zamiast kandydować, powinni wystartować w castingu do Big Brothera. Wówczas kamery śledziłyby każdy ich krok a i popularność mieliby porównywalną np. z Jolą Rutowicz. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że polskie ustawodawstwo niewiele by na tym straciło.
Politycy koalicji i lewicy się naindyczyli, że TVP łamie prawo obywateli do
informacji, że to cenzura prewencyjna itp., itd. Dzięki temu naindyczeniu ci
dziennikarze, którzy na komisji zostali, nie mogli poinformować opinii
publicznej o tym, czy szef KRRiT przekroczył swoje uprawnienia, bo tym komisja
się nie zajęła. Sprawa stała się drugorzędna. Najważniejsza okazała się
odpowiedź na pytanie, dokąd poszedł kamerzysta. I jeśli kamerzysta nie wróci, to
sprawa nacisków na rady nadzorcze publicznych mediów nie doczeka się
wyjaśnienia. Okazuje się, że to skromny pracownik telewizji publicznej jest tym,
kto tu naprawdę rządzi. Prezydent może się spierać z premierem, kto powinien
jechać na szczyt do Brukseli, ale będzie to spór jałowy. Bez kamerzysty żadnego
szczytu nie będzie.