Komentarz Adama Sofuła: Smutny jubileusz regulatora rynku medialnego

Adam Sofuł
opublikowano: 2008-04-29 08:03

Niemal niezauważona przeszła 15. rocznica działania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Bo i nastroju do świętowania nie ma. Instytucja, która miała stać na straży ładu medialnego w Polsce, dziś jest zagrożona połączeniem z Urzędem Komunikacji Elektronicznej, czyli w praktyce ubezwłasnowolnieniem.

Co gorsza, rada jest sparaliżowana wewnętrznym konfliktem, który uniemożliwia jej wypełnianie takich obowiązków, jak uzupełnienie rady nadzorczej Polskiego Radia. Jest za to bardzo aktywna w wydawaniu oświadczeń w obronie abonamentu, czy piętnowaniu wtykania flagi narodowej w psią kupę w programach telewizyjnych. To poziom konsensusu, do jakiego zdolna jest obecnie ta instytucja. I tyle byłoby na temat ładu medialnego.


Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji przez minione piętnastolecie trochę się zużyła. Ciągle w ogniu politycznych sporów nie zauważyła zmieniającego się otoczenia medialnego, które miała współkształtować. Paradoksalnie rada stosunkowo nieźle przetrwała okres budzący największe kontrowersje — czyli rozdziału częstotliwości — w praktyce rozdania kart na rynku. Nie obyło się wówczas bez politycznych nacisków — by przypomnieć odwołanie przez prezydenta Lecha Wałęsę ówczesnego przewodniczącego KRRiT Marka Markiewicza (bezprawnie, ale skutecznie — jak orzekł Trybunał Konstytucyjny). Już wówczas do rady trafiali politycy, ale przynajmniej wszystkie ważniejsze poglądy były w radzie reprezentowane, a jej członkowie zachowali niekiedy niezależność od politycznych dysponentów. Dziś to już historia.

Kolejne składy KRRiT, pozbawionej jedynego narzędzia władzy, jakie miała — dzielenia częstotliwości — pogrążały się w politycznych wojnach podjazdowych. Z reguły podczas ustalania składów władz publicznych mediów. Dziś dyskusje o roli krajowej rady koncentrują się na problemie, jak zmienić ustawę, by w Radzie obsadzić/ocalić (niepotrzebne skreślić) swoich ludzi. Nikt nie mówi o tym, czym ci swoi ludzie mają się zajmować — poza oczywiście tropieniem obrazy jakichkolwiek uczuć w audycjach. Mogliby oczywiście pochylić się z troską nad cyfryzacją, misją publicznych mediów czy technologiczną rewolucją (np., czy telewizja w komórce to jeszcze telewizja). Ale po co? Chodzi wszak tylko o parę nieźle płatnych etatów.