Kwestie konstytucyjne niby dotyczą innego wątku — ograniczenia immunitetu oraz uniemożliwienia kandydowania do parlamentu osobom skazanym — ale przebiją się również w debacie zagranicznej. Wszak od kilku miesięcy trwa w Polsce nieustająca konfrontacja kompetencyjna, a głowa państwa i rząd czytają konstytucyjne przepisy jak im wygodniej. Lada dzień ponownie rozgorzeje spór o ustawę kompetencyjną, towarzyszącą ratyfikacji traktatu z Lizbony.
Wizyta następcy tronu hiszpańskiego — którego imiona i nazwiska oraz
tytuły podajemy w podpisie pod zdjęciem — niespodziewanie zainspirowała mnie do
zgłoszenia propozycji poprawki konstytucyjnej, która uspokoiłaby rywalizację na
szczytach władzy. Otóż przydałby się nam oficjalny... następca prezydenta.
Wyraźnie podkreślam, że nie chodzi o wiceprezydenta, bo awaryjny zastępca głowy
państwa przecież jest, a nawet dwóch — to marszałkowie Sejmu i Senatu.
Następca nie tylko rozwiązałby problem protokołowi dyplomatycznemu,
którego zasady w takich razach, jak wczoraj, trzeba naginać — równa naszej
głowie państwa okazuje się przyszła głowa innego państwa, obecnie mająca
uprawnienia jedynie do robienia dobrego wrażenia. Ale bardziej chodzi o praktykę
polityczną. Spójrzmy na Rosję — w jakiej propagandowej harmonii przebiega tam
przekazanie władzy na Kremlu. Dmitrij Miedwiediew najpierw został namaszczony,
potem terminował jako elekt, a dzisiaj zostanie oficjalnie prezydentem Federacji
Rosyjskiej, czyli drugą osobą w państwie. Tabliczkę z numerem jeden premier
Władimir Putin zabiera ze sobą do moskiewskiego Białego Domu.
W naszych warunkach szorstkiej kohabitacji byłoby to strasznie trudne,
ale gdyby obwieszczono — na podstawie sondaży — że, powiedzmy, oficjalnym
następcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego jest premier Donald Tusk, to
uniknęlibyśmy wielu prestiżowych przepychanek. Konstrukcja prawna instytucji
następcy musiałaby, inaczej niż w monarchii, określać datę. I to jest,
przyznaję, najsłabszy punkt pomysłu. Z punktu widzenia następcy optymalnym
terminem wymiany byłby rok 2010, podczas gdy sam przewidziany do zastąpienia
czuje się na siłach trwać aż do roku 2015 — właśnie oznajmił, że nie widzi
żadnego powodu, dla którego nie miałby starać się o reelekcję.
Jacek Zalewski, [email protected]