W roku 1998, przed przystąpieniem Polski do NATO, wynegocjowany został między Aleksandrem Kwaśniewskim a Jerzym Buzkiem kompetencyjny kompromis, który przybrał formę ustawy o zasadach użycia lub pobytu Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej poza granicami państwa. Postanawia o tym prezydent na wniosek rządu, a w sprawach zwalczania terroryzmu, gdy liczy się każda godzina — na wniosek samego premiera. Zgodnie z owym mądrym kompromisem, jest tzw. oczywistą oczywistością (Jarosław Kaczyński może już czuć się klasykiem…), że prezydent nie może nic zmienić we wniosku, a w drugą stronę — że rząd bez podpisu prezydenta nie może nikogo wysłać.
Dlatego niedorzecznością prawną stała się groźba rzecznika prezydenta Michała Kamińskiego, że Lech Kaczyński może… nie podpisać wniosku sięgającego tylko do 31 października 2008 r. Przecież oznaczałoby to, że od nocy sylwestrowej obecna zmiana w Iraku przebywa nielegalnie! Takie zaniechanie wykonania ustawy w pełni uzasadniłoby wniosek o postawienie głowy państwa, w trybie art. 145 Konstytucji RP, przed Trybunałem Stanu — niezależnie od okoliczności, że Zgromadzenie Narodowe w obecnym składzie nigdy nie zebrałoby koniecznych do uchwalenia wniosku 2/3 głosów.
Obu skonfliktowanym stronom podpowiadam rozwiązanie uspokajające, wręcz genialne w swojej prostocie. W tabelce poniżej zestawiłem wszystkie dotychczasowe postanowienia o użyciu wojska w Iraku. Najpierw wydawane były w okresach półrocznych, a potem rocznych. Wszystkie interesy pogodziłoby skopiowanie ubiegłorocznego wniosku rządu i wydanego na jego podstawie 22 grudnia 2006 r. postanowienia prezydenta. Obejmowało ono cały rok 2007, wprowadziło podział kontyngentu na dwie grupy — 900 osób w Iraku oraz 300 w pełnej gotowości w kraju — ale przede wszystkim wprowadziło klauzulę: „z możliwością jego wcześniejszego wycofania i likwidacji baz, o ile pozwolą na to warunki bezpieczeństwa wewnętrznego w tym państwie”.
Przedłużenie pobytu w Iraku na takich warunkach w pełni umożliwiłoby rządowi wycofanie żołnierzy już w lecie albo wczesną jesienią, dałoby terminowy margines bezpieczeństwa dla jakichś służb logistycznych, a przede wszystkim wytrąciłoby wszelkie argumenty prezydentowi. Przecież Lech Kaczyński nie mógłby powiedzieć złego słowa o wniosku rządu Donalda Tuska identycznym z tym, jaki rok temu złożył Jarosław Kaczyński…
Jacek Zalewski, [email protected]