Do rozprawy z kryzysem wczoraj przymierzała się koalicja rządowa, ale z powodów losowych (rodzinne nieszczęście Waldemara Pawlaka) odłożyła natarcie na poniedziałek. To naprawdę pech, jako że w niedzielę roboczo zbiera się Rada Europejska w celu przygotowania antykryzysowych decyzji planowego szczytu 19-20 marca. Polska reprezentowana będzie przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Donalda Tuska. Niestety, w Brukseli w wielu kluczowych kwestiach znowu wystąpią dwie Polski. Akurat wobec niekorzystnego dla nas pakietu klimatycznego obaj antagoniści byli na szczycie grudniowym zjednoczeni i hipotetyczne weto Polski zgłosiliby zgodnym chórem. Ale w sposobach walki z kryzysem oba ośrodki władzy zdecydowanie się różnią, na przykład w ocenie deficytu budżetowego czy protekcjonizmu państwowego. Wszak telewizyjny spot PiS pod hasłem "kupuj polskie" jest miodem na serce prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego, a uderza w przewodzącego obecnie Unii czeskiego premiera Mirka Topolánka.
Wczoraj bracia Kaczyńscy niemal jednocześnie — prezydent Lech z Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, a prezes Jarosław z warszawskiej siedziby PiS — kolejny raz potwierdzili swój negatywny stosunek do przyjęcia euro przez Polskę w terminie preferowanym przez Donalda Tuska, czyli od 1 stycznia 2013 r. Przy okazji odnotujmy, że rząd już odpuścił sobie termin 1 stycznia 2012 r., realistycznie oceniając sytuację, że zmiana Konstytucji RP możliwa jest tylko pod warunkiem korzystnych dla sprawy euro wyników wyborów prezydenckich w 2010 r. oraz parlamentarnych w 2011 r.
Bieżącym przedmiotem politycznej wojny stało się niewymagające zmian konstytucyjnych wejście złotego do przedsionka euro, czyli do ERM2 (Exchange Rate Mechanism 2). Jego podstawą jest automatyczna interwencja w obronie narodowej waluty w razie przekroczenia przez nią dopuszczalnej odchyłki od centralnego kursu wobec euro, standardowo wynoszącej 15 proc. Uczestnik ERM2 najpierw musi rzucić własne rezerwy walutowe, a dopiero potem może skorzystać z linii kredytowej Europejskiego Banku Centralnego (EBC). Właśnie z tych powodów wejście do ERM2 w warunkach kryzysu wywołuje silną polaryzację ocen, wyrażoną w tytule komentarza. W każdym razie EBC we Frankfurcie oraz Komisja Europejska w Brukseli wymagają zgodnego wniosku banku centralnego danego kraju i ministra finansów. Dlatego jakiekolwiek jednostronne ruchy rządu z założenia są niemożliwe.
Notabene gwałtownym uczuciem do euro zapałał węgierski premier Ferenc Gyurcsány, który wczoraj zaapelował o radykalne skrócenie czasu oczekiwania w ERM2 (standard to co najmniej dwa lata). Podobnie jak złotego, forinta i czeskiej korony w walutowym przedsionku jeszcze nie ma. Skoordynowane działanie banków centralnych oraz rządów Polski, Czech i Węgier miałoby siłę, z którą unijni decydenci musieliby się liczyć. No tak, ale u nas najpierw prezes Sławomir Skrzypek musiałby uzyskać zgodę braci Kaczyńskich na pierwszy krok, a potem jeszcze ta konstytucja.