I w sumie to dobrze, po katastrofie smoleńskiej wszyscy takiej właśnie kampanii się domagali. Na całe szczęście poszedł w kąt polityczny nekromarketing, który bezpośrednio po wawelskim pogrzebie Lecha Kaczyńskiego naprawdę Polsce groził.
W tej sytuacji trudno się dziwić, że sztaby wyborcze tak się pasjonują tematem zastępczym, czyli procesami prowadzonymi w szybkim trybie wyborczym. Wczoraj Bronisław Komorowski dwukrotnie wygrał z Jarosławem Kaczyńskim. Kandydat PiS otrzymał nakaz przeprosin za rozpowszechnianie informacji, jakoby kandydat PO chciał prywatyzacji służby zdrowia. Okazało się, że marszałek Sejmu opowiada się jedynie za komunalizacją, czyli przekazywaniem placówek samorządowi terytorialnemu, a nie za prywatyzacją. Pozew w odwrotną stronę został oddalony. Ten sądowy rezultat 2:0 teoretycznie nie ma żadnego przełożenia na wynik w urnach wyborczych, ale niewątpliwie podbudowuje psychicznie lidera wyścigu. Bronisław Komorowski liczy, że znowu odskoczy na bezpieczną odległość.
Na razie mamy jeden pewnik — rozstrzygająca będzie dopiero druga tura 4
lipca. Osiągnięcie Aleksandra Kwaśniewskiego z roku 2000, gdy wygrał drugą
kadencję za pierwszym podejściem, jest obecnie w Polsce niemożliwe do
powtórzenia. Abstrahując od ówczesnych okoliczności i stawki kandydatów, taka
sztuka może udać się tylko prezydentowi urzędującemu, ubiegającemu się o
reelekcję.