Formalne relacje konstytucyjne warto czasem przypomnieć, jako że debata o korektach ustawy zasadniczej koncentruje się na stosunkach głowy państwa z szefem rządu. Notabene premier w ogóle nie został w konstytucji sklasyfikowany — dlatego można domniemywać, że protokolarnie zajmuje w Polsce miejsce czwarte, ale pod względem realnych uprawnień władczych jest numerem jeden.
Wczoraj nad przyczynami nieustającej wojny na górze — która potrwa aż do wyborów prezydenckich w 2010 r. — pochylili się z troską politycy lewicy. Bardzo zasadnie, bo właśnie oni są ojcami Konstytucji RP, zatwierdzonej w referendum w 1997 r. Nieprzypadkowo wprowadzili w niej dualizm władzy wykonawczej — Rzeczpospolita Polska w zasadzie ma ustrój parlamentarno-gabinetowy, ale z domieszką prezydencką, w niektórych obszarach dość silną. Trudno się temu dziwić, skoro konstytucja najpierw była pisana "pod" Lecha Wałęsę, który według planów SLD miałby jedynie przypinać ordery, a ostatecznie została skrojona dla Aleksandra Kwaśniewskiego, który wymógł wstawienie wielu uprawnień dla siebie.
Ojcowie, czy może raczej ojczymowie Konstytucji RP, są obiektywnymi kibicami współczesnego sporu, jako że przez długie lata nie staną się jego stroną — ani w barwach "dużego", prezydenckiego pałacu przy Krakowskim Przedmieściu, ani "małego", rządowego w Alejach Ujazdowskich. Według Aleksandra Kwaśniewskiego konstytucja generalnie się sprawdza, Józef Oleksy i Leszek Miller postulowali doprecyzowanie zapisów, służące wzmocnieniu władzy premierowskiej. Ale w jednym byli zgodni — w obecnym układzie politycznym nie ma mowy o jakiejkolwiek istotnej zmianie konstutucji przed wyborami prezydenckimi.
Odrębnym konstytucyjnym wątkiem jest instytucja prezydenckiego weta wobec ustaw, która istnieje we wszystkich rozwiniętych demokracjach. Coraz głośniejszy jest lament premiera Donalda Tuska, że prezydent Lech Kaczyński paraliżuje wszelkie wysiłki rządu. Abstrahując od okoliczności, że za wszystkim stoi prezes Jarosław Kaczyński — nie wolno zapominać, że odmowa podpisu nie jest ostatecznym wyrokiem na ustawę. Przecież Sejm może ją bez problemów ponownie uchwalić trzema piątymi głosów. Dlatego premier powinien zadbać o zgromadzenie takiej większości już w momencie uchwalania ustawy — i wtedy problem weta przestanie istnieć.
Jacek Zalewski