Komu zaszkodzi koronawirus

Marcel ZatońskiMarcel Zatoński
opublikowano: 2020-02-27 22:00

Zarażeni chińskim wirusem są już w Europie, a epidemia — i przede wszystkim wywołana nią panika — zaczyna odbijać się na kondycji spółek z warszawskiej giełdy

Przeczytaj tekst i dowiedz się:

  • czy spadek notowań na GPW to efekt koronowirusa
  • które notowane na GPW spółki mają ekspozycję przychodową na chiński rynek
  • które spółki odczuwają już turbulencje związane z przerwaniem łańcuchów dostaw
  • które spółki zarobią na strachu przed chorobą

Dla mediów złe wiadomości to dobre wiadomości — bo przynajmniej jest o czym pisać. Złe wiadomości o rozprzestrzenianiu się chińskiego koronawirusa w innych krajach, w tym w ostatnich dniach w Europie, mogą krótkoterminowo podnieść oglądalność mediów. Pomagają też pojedynczym spółkom, które według inwestorów mogą skorzystać na wirusie i panice związanej z jego rozprzestrzenianiem się (patrz ramka). W dłuższej perspektywie jednak epidemia stanowi duże ryzyko dla społeczeństwa i gospodarki, co widać m.in. po notowaniach spółek giełdowych z różnych branż.

ZABURZONY ŁAŃCUCH:
ZABURZONY ŁAŃCUCH:
Skutki epidemii koronawirusa w pierwszej kolejności zaczęły odczuwać spółki, które zaopatrują się w Chinach, co w przypadku polskiej giełdy oznacza m.in. największych graczy odzieżowych i obuwniczych. Rozprzestrzenianie się wirusa w Europie wpłynie jednak na inne sektory gospodarki.
Fot. Bloomberg

— Na epidemię ekspozycję przede wszystkim mają spółki, których klient jest szczęśliwy i celebruje życie — jeździ na wycieczki, chodzi do restauracji. To on jest najbardziej wrażliwy na wirusową panikę. W scenariuszu optymistycznym, w którym epidemia w Europie — podobnie jak w Chinach — dojdzie szybko do punktu krytycznego i liczba nowych zarażeń przestanie się zwiększać, nie będzie zaburzenia popytu wewnętrznego i dostaw, więc negatywne skutki odczują tylko nieliczni. W czarnym scenariuszu pandemii ucierpią oczywiście wszyscy i nie ma co wyliczać konkretnych spółek — mówi Tomasz Sokołowski, analityk Santander BM.

Krótkoterminowe skutki

Według Marii Mickiewicz, analityczki Pekao IB, w krótkim terminie na epidemii koronawirusa mogą cierpieć spółki turystyczne, restauracyjne.

— Pewne zaburzenia w łańcuchu dostaw może odczuwać też odzieżówka, choć ich skala na razie nie jest duża. Pisanie jakichkolwiek dłuższych scenariuszy na razie obarczone jest bardzo dużym ryzykiem — mówi Maria Mickiewicz.

Notowania spółek z branż podwyższonego ryzyka w ostatnich dniach na warszawskiej giełdzie idą w dół, ale trudno powiedzieć, czy to już efekt koronawirusa czy raczej słabości całego polskiego rynku kapitałowego.

— W przypadku spółek z GPW na razie bezpośrednie efekty nie są mocno odczuwalne, jeśli chodzi o uderzenie w wyniki. Ekspozycję przychodową ma AmRest, u którego około 5 proc. sprzedaży generuje rynek chiński. Tu spodziewamy się lekko negatywnego wpływu na wyniki pierwszego kwartału, który oszacowaliśmy na maksymalnie 10 proc. zeszłorocznego wyniku EBITDA w tym samym okresie — mówi Maria Mickiewicz.

Chińskie domino

Wpływ koronawirusowej paniki na bieżącą kondycję biznesu odczuwają przede wszystkim ci, którym kwarantanny wprowadzone w niektórych chińskich miastach oraz ograniczenia w transporcie zaburzyły łańcuch dostaw.

— W branży odzieżowej odczuwalne były pewne turbulencje w związku z czasowym zamknięciem portów chińskich, ale tę lukę spółki uzupełniały transportem kolejowym. Dotyczyło to jedynie niewielkich części kolekcji wiosenno-letniej, która jest już w zdecydowanej większości w polskich magazynach, więc nie powinno to mieć w zasadzie żadnego wpływu na wyniki tego i kolejnego kwartału — mówi analityczka Pekao IB.

Niewykluczone więc, że gorzej już było.

— Epidemia w Chinach wpływa na spółki, które zlecają tam produkcję — chodzi o odzieżówkę, ale też np. dystrybutorów części samochodowych. Ostatnie doniesienia są jednak uspokajające — transport morski się stabilizuje, fabryki powoli wracają do pracy, a w przypadku odzieżówki chińscy producenci zlecają wytwarzanie swoim spółkom zależnym w innych krajach, więc dostawy następnej kolekcji nie powinny być zaburzone — mówi Tomasz Sokołowski.

Na optymizm jest jednak za wcześnie.

— W tzw. czarnym scenariuszu problem może być większy, jeśli epidemia potrwa dłużej, zwłaszcza w przypadku LPP, które w największym stopniu zaopatruje się w krajach azjatyckich, ale również w CCC czy VRG, gdzie Chiny odpowiadają za około jedną trzecią produkcji. Wtedy dostawy kolekcji jesień-zima, które powinny rozpocząć się na przełomie późnej wiosny i wczesnego lata, mogą być zagrożone. Produkcja kolekcji jesienno-zimowej powinna startować już w zasadzie teraz i nadal nie ma jasności, czy wystartuje bez większych opóźnień — mówi Maria Mickiewicz.

Długoterminowe konsekwencje

Rozprzestrzenianie się epidemii w krajach europejskich to m.in. efekt powrotów z azjatyckich wyjazdów turystycznych. Naturalne jest więc to, że na obawach związanych z epidemią cierpią spółki z branży turystycznej. W przypadku warszawskiej giełdy to operatorzy turystyczni Rainbow Tours i Novaturas, a także obsługujący loty czarterowe Enter Air. Tu jednak początek roku nie jest gorącym okresem.

— Dla branży turystycznej i spółek takich jak Rainbow Tours epidemia na razie nie jest dużym problemem w kontekście wyników. Szczytem sprzedażowym i wynikowym jest okres letni. Teraz spółki co najwyżej mogą odczuwać spowolnienie przedsprzedaży, ale kierunek chiński czy nawet włoski nie są w kluczowymi destynacjami wakacyjnymi dla Polaków, jeśli chodzi o wycieczki zagraniczne — ocenia Maria Mickiewicz.

O ile koronawirusowe okładki mediów mogą przyciągać czytelników, o tyle dla największych spółek z tej branży na warszawskiejgiełdzie epidemia to bardzo zły sygnał. W przypadku Agory, wydawcy m.in. „Gazety Wyborczej”, powód jest prosty — głównym źródłem zarobku nie jest dla niej czytelnictwo prasy, tylko reklamy i frekwencja w kinach Helios.

— Agora to spółka, która właściwie z każdej strony ma ekspozycję na koronawirusa. Najważniejsze są dwie rzeczy — reklama i kina. Wydatki reklamowe firm w warunkach spowolnienia, do którego w wielu regionach na pewno dojdzie z powodu epidemii, są cięte w pierwszej kolejności. Druga sprawa to frekwencja w kinach — wszelkie formy rozrywki, które wymagają obecności w większych skupiskach ludzi, wobec strachu przed zarażeniem bardzo tracą na popularności, co widać było po niemal zerowej frekwencji w chińskich kinach w okresie Chińskiego Nowego Roku — mówi Sobiesław Pająk, analityk DM BOŚ.

Rynkowe obawy

Rezygnacja z przebywania w dużych skupiskach ludzkich może odbić się jeszcze np. na Benefit Systems, operatorze kart Multisport i właścicielu licznych klubów fitness. Jednak w tym przypadku analitycy, z którymi rozmawialiśmy, zwracali uwagę na to, że spadek frekwencji w klubach niekoniecznie zaszkodzi spółce, bo jej klienci i tak będą płacić za usługę, tyle że przestaną z niej intensywnie korzystać. Beneficjentami zamiany przez Polaków rozrywek stadnych na rozrywki na kanapie mogą być np. producenci gier komputerowych. Zyskiwać powinien też e-handel, ale w przypadku polskiej giełdy trudno zająć pozycję, która pozwoliłaby na skorzystanie z tego trendu, bo dużych spółek e-commerce’owych brakuje. Właścicielem dużego e-sklepu z żywnością Frisco.pl jest dystrybucyjny Eurocash, ale przy jego skali to marginalna działalność.

— Jeśli epidemia znacząco rozszerzy się na kraje europejskie, to można oczywiście spodziewać się paniki, zaniechania przez konsumentów podróżowania, unikania skupisk ludzkich, a w skrajnym przypadku ograniczenia zakupów do podstawowych produktów i zamówień z internetu, dodatkowo odbieranych np. w paczkomacie — ocenia Maria Mickiewicz.

Zdaniem analityczki w takim scenariuszu defensywna powinna pozostać jedynie branża FMCG (dobra szybkozbywalne), a najmocniej ucierpią branże usługowe, takie jak turystyczna czy restauracyjna.

— To na razie jednak rozważania mocno hipotetyczne i trudne do kwantyfikowania. Nie wiemy, jak się sytuacja rozwinie, a obawy są odzwierciedlane w wycenach rynkowych — mówi Maria Mickiewicz.

Oni skorzystali na koronawirusie

Koronawirus szkodzi ludziom i firmom z wielu branż, ale niektórzy na nim korzystają — niekoniecznie z przyczyn fundamentalnych. Pierwszym beneficjentem koronawirusowego szaleństwa na warszawskiej giełdzie był Mercator Medical, wywodzący się z Krakowa producent jednorazowych wyrobów medycznych, który ma duże fabryki w Tajlandii.
Mercator był jedyną spółką z GPW, która dawała ekspozycję na szybko rosnącą sprzedaż jednorazowych maseczek ochronnych. Sam zarząd spółki przyznawał, że ten segment działalności jest marginalny, a za gros przychodów odpowiadają jednorazowe rękawiczki z lateksu sztucznego i naturalnego, ale dynamicznym wzrostom na GPW to nie zaszkodziło — tylko w ciągu ostatniego miesiąca kurs spółki wzrósł o prawie 130 proc.
Już w tym tygodniu koronawirusowego boomu doświadczyły notowania spółki Cormay, nękanego od lat różnorakimi problemami producenta i dystrybutora odczynników laboratoryjnych oraz analizatorów krwi. W czwartek spółka ogłosiła, że wprowadzi do sprzedaży w Polsce testy laboratoryjne firmy Snibe. Są one stosowane w Chinach do wykrywania obecności koronawirusa, a kilka dni wcześniej zostały zarejestrowane na rynku unijnym. To wystarczyło, żeby notowania Cormaya skoczyły o blisko 50 proc.

Globalni beneficjenci epidemii

Koronawirus nie uderza we wszystkich jednakowo — a niektórym może nawet pomóc. Analitycy BNP Paribas wskazali w ubiegłym tygodniu, jakie branże i spółki mogą zyskiwać na giełdach azjatyckich przy okazji epidemii. Podstawowym beneficjentem są giganci e-handlu, u których zamówienia rosną wraz z rosnącym strachem przed przebywaniem w dużych skupiskach ludzkich.
Szczególną szansę na rozwój mają e-sklepy z żywnością, których popularność w większości krajów jest bardzo niska, ale może się zwiększyć, jeśli klienci będą woleli nie wychodzić z domów. Jako faworytów wskazano też firmy telekomunikacyjne.
Analitycy z Nomury wskazywali z kolei na dynamiczny wzrost aktywności graczy, korzystając z gier online w Chinach w związku z tym, że alternatywne sposoby spędzania czasu na rozrywce, jak choćby chodzenie do kina, w związku ze strachem przed epidemią straciły na atrakcyjności.

Czytaj także: Koronawirus trzęsie światową gospodarką

OPINIE

Nie walcz z wirusem!

JAROSŁAW JAMKA, Quercus TFI

Czy stare powiedzenie z Wall Street „nie walcz z Fedem” należy dzisiaj zastąpić podobnym: „nie walcz z wirusem”? Sytuacja na rynkach kapitałowych w ostatnich kilku dniach została ewidentnie zdominowana przez ryzyko związane z nowym koronawirusem. Na pierwszy rzut oka to właśnie wirus jest przyczyną tak gwałtownych spadków cen akcji. Z drugiej jednak strony można też obronić tezę, że sytuacja z wirusem jedynie wyzwoliła spadki, a rynki i tak były na nie podatne po wcześniejszych mocnych zwyżkach. Od września 2019 r., kiedy Fed uruchomił operacje repo i bezpośrednie zakupy bonów skarbowych, indeks S&P500 praktycznie nieprzerwanie rósł, nie zważając na żadne inne czynniki, które historycznie miały wysoką korelacje z rynkami akcji.

Od 4 września 2019 r. do 15 stycznia 2020 r. bilans Fedu wzrósł o 414 mld USD, a S&P500 aż o 12 proc. To wyższe tempo wzrostu na jednostkę czasu zarówno akcji, jaki i bilansu niż podczas poprzednich programów QE2 i QE3. Tak szybki wzrost bilansu po prostu musiał wygenerować tak duży wzrost na giełdach. Powiedzenie „nie walcz z Fedem” było jak najbardziej na miejscu, a każdy inwestor, który sprzedał akcje pod inne niż wzrost bilansu czynniki (jak np. niskie wskaźniki PMI i ISM, globalną recesję w przemyśle, zwalniający rynek pracy w USA, wykupienie rynku, ekstremalnie wysokie wskaźniki optymizmu, spadające zyski spółek itd.) od razu tego żałował, bo akcje dalej drożały. Po kilku miesiącach trendu wzrostowego inwestorzy byli już tak optymistycznie nastawieni, że pomimo iż od 15 stycznia do 19 lutego 2020 r. bilans Fedu wzrósł jedynie o 1 mld USD, to S&P500urósł kolejne 2,9 proc.

Co istotne, pieniądze, które wygenerował Fed, zwiększając swój bilans, to nie te same pieniądze,które kupują akcje. Pomiędzy są inwestorzy, którzy mocno wierzą w tę korelację (i angażują własny kapitał w zakup akcji). I dobrze na tym wychodzą, bo ta korelacja działa bardzo dobrze w całej obecnej hossie, czyli od ponad dekady. Niemniej teraz pojawił się czynnik w postaci ryzyka związanego z wirusem, który zburzył związek i przynajmniej w krótkim terminie powiedzenie „nie walcz z wirusem” jest jak najbardziej na miejscu.

Czy Fed uratuje rynki akcji? Tego do końca nie wiemy, ale z pewnością będzie próbował. Chociaż na razie robi to niechętnie, o czym świadczy chociażby wtorkowa wypowiedź członka Fedu Richarda Clarida, który unikał tematu obniżek stóp procentowych, mimo że rynek amerykańskich papierów skarbowych wycenia już ponad dwie obniżki w tym roku. Podobne uniki w ostatnich wypowiedziach stosował też inny członek Fedu Robert Kaplan.

Zakładam, że Fed jeszcze chwilowo nie wspomina o obniżkach stóp, bo dzisiaj pewnie niewiele by pomogły rynkom akcji. W krótkim terminie działa powiedzenie „nie walcz z wirusem”. Ale o ile nie będziemy mieć szybkiej poprawy sytuacji (jak np. podczas epidemii SARS, kiedy rozprzestrzenianie się wirusa zostało szybko opanowane), to Fed w końcu obniży stopy, i to relatywnie szybko. Historycznie bank centralny „słuchał” rynku długu, a kiedy ten wyceniał obniżki stóp, to Fed z reguły je dostarczał. Poza Rezerwą Federalną także prezydent Donald Trump jest mocno zainteresowany tym, aby rynki akcji nie spadały, bo to obniża jego szanse na reelekcję. Świadczą o tym jego ostatnie tweety, a także wypowiedzi jego głównego doradcy ekonomicznego Larry’ego Kudlowa. Chwilowo te próby pomocy nie działają na rynek, bo przynajmniej w krótkim terminie inwestorzy nie zamierzają „walczyć z wirusem”.