Od lutego ubiegłego roku, kiedy tzw. szeroki rynek (wszystkie przedsiębiorstwa, niezależnie od kapitalizacji) ustanowił szczyt hossy, WIG spadł zaledwie o 14,5 proc. W tym samym czasie przeciętna spółka straciła ponad połowę wartości. Jak to możliwe? Na łeb, na szyję spadają notowania najmniejszych emitentów. Ich wpływ na indeksy często jest znikomy, dramat tysięcy ich akcjonariuszy przechodzi więc bez echa.

W ciągu 17 miesięcy o ponad połowę przeceniono akcje 104 spółek wchodzących w skład WIG. Wśród nich znalazły się papiery tak renomowanych giełdowych marek, jak Rovese, Polimex-Mostostal czy GTC. Ogromna większość spadkowiczów to jednak małe spółki. Wśród należących do WIG 76 emitentów o kapitalizacji poniżej 50 mln zł ten okres na plusie zakończyło zaledwie… dwóch.
Mały może mniej
— W chwilach niepewności na rynkach inwestorzy preferują najpłynniejsze aktywa. W razie czego można je szybko zamienić na gotówkę — tłumaczy Marcin Mierzwa z BM Alior Banku.
Pod względem skali przeceny spadki już niemal dorównały bessie lat 2007-09. Wtedy przeciętną spółkę inwestorzy przecenili o 69 proc. Teraz giełdowy szarak, którego notowania odzwierciedla tzw. indeks cenowy, traci 54 proc. Tym samym spełniła się negatywna prognoza „PB” sprzed ponad roku. Już wtedy pierwsze zapowiedzi załamania na szerokim rynku wysyłała zarówno analiza techniczna, jak i fundamentalna.
— Jeżeli analogie z przeszłości sprawdzą się i tym razem, to rynek znajdzie się w tarapatach. Od cyklicznego szczytu do dna bessy rynek przeciętnie spadał o około 50 proc. Oznaczać mogłoby to spadki o kolejne 45 proc. od obecnych wartości — pisaliśmy w maju 2011 r. w tekście pod tytułem „Indeks cenowy zapowiada bessę”. Z pogromu ostatnich miesięcy uratowali się jednak posiadacze papierów dużych spółek. Ich notowania — w porównaniu z maluchami — spisują się najlepiej w historii. W ciągu ostatnich 12 miesięcy WIG relatywnie umocnił się względem indeksu cenowego aż o 54 proc. To dobra miara tego, którą grupę spółek preferują gracze. Za ponad połowę wartości WIG odpowiada wąskie grono siedmiunajwiększych spółek. W indeksie cenowym to emitenci o kapitalizacji do 100 mln zł mają około połowy udziałów.
Duzi górą też za oceanem
Zadziwiająca odporność blue chipów na bessę to zjawisko wcale nie ograniczone do krajowego rynku. Na Wall Street firmy z czołowej pod względem kapitalizacji setki emitentów biją małe spółki najbardziej od hossy internetowej. Pomagają w tym rekordowe już drugi rok z rzędu zyski największych przedsiębiorstw nowojorskiej giełdy. Elita Wall Street szybciej niż pozostali emitenci tnie koszty i spłaca długi. Największym emitentom kryzys niestraszny. Dzięki stabilnej pozycji rynkowej nie muszą obawiać się o przyszłość. Mogą też pochwalić się rentownością kapitałów własnych aż o 3 punkty proc. przekraczającą średnią na rynku.
Jak przypomina Marcin Mierzwa, akcjom blue chipów pomagają wypłacane przez nie sowite dywidendy. To sprawia, że ich papiery stają się naprawdę atrakcyjne, tym bardziej że na równie wysokie zyski będzie można liczyć także w przyszłym roku. Odwrotnie jest z maluchami. Nie dość, że dywidendę wypłaca jedynie niewielka część z nich, to jeszcze duży udział w tej grupie mają przedsiębiorstwa z branż najbardziej narażonych na kryzys. Wielu mniejszych emitentów na parkiet weszło w szczycie koniunktury z 2007 r. Wtedy apetyt inwestorów na ryzyko był niemal niewyczerpany. Teraz inwestorzy jak ognia unikają niepewności, a to znajduje odzwierciedlenie w wycenach spółek. Zdaniem Grzegorza Łętochy z BPH TFI, maluchom ciąży także zmiana struktury giełdowych graczy.
— Już od pięciu lat koniunktura nie rozpieszcza, a to powoduje, że inwestorzy indywidualni tracą zainteresowanie rynkiem. Udział podmiotów zagranicznych w obrotach wzrósł natomiast do 47 proc., a to grupa interesująca się niemal wyłącznie dużymi spółkami — przypomina Grzegorz Łętocha.
Szansa na zwrot
Maluchów nie warto jednak zupełnie spisywać na straty. Zdaniem Marcina Mierzwy, pierwsza szansa na odwrócenie niekorzystnej tendencji nadarzy się wraz z końcem wakacji. Wtedy zniknie sprzyjający blue chipom temat dywidend, a w portfelach zarządzających pozostanie po nich dużo gotówki do wydania na rynku. Warto pamiętać, że w długim terminie to właśnie małe spółki przynoszą wyższe stopy zwrotu. Są bardziej ryzykowne, więc inwestorzy oczekują wyższych stóp zwrotu z ich akcji. Pokazuje to historia mogącej pochwalić się największą tradycją giełdy nowojorskiej. W ciągu ponad 70 lat duże spółki przynosiły zyski sięgające 11 proc. rocznie. Małe dały zarobić 13 proc. Choć to pozornie niewielka różnica, to jednak kropla drąży skałę. Założony 70 lat temu portfel akcji małych spółek byłby dziś czterokrotnie więcej wart niż powołany do życia w tym samym momencie portfel papierów blue chipów.