Kto ma lepsze karty w batalii handlowej USA-UE?

Gabriel ChrostowskiGabriel Chrostowski
opublikowano: 2025-05-27 15:18

USA i UE weszły w czas twardych negocjacji handlowych. Po stronie europejskich decydentów są karty ekonomiczne, po stronie decydentów amerykańskich – geopolityczne.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Oto kolejny przykład zjawiska, które rynki finansowe ochrzciły akronimem TACO (Trump Always Chickens Out) – oznaczającego, że Donald Trump zawsze wycofuje się pod presją. Najpierw 20 maja amerykański prezydent ogłosił w mediach społecznościowych wprowadzenie 50-procentowych ceł na Unię Europejską od 1 czerwca. Jednak pięć dni później wycofał się z tych planów, przesuwając termin na 9 lipca, czyli... termin wcześniej zapowiadany.

Teraz nadchodzi czas na negocjacje, a najważniejsze pytanie brzmi: która strona ma silniejszą pozycję przetargową? Prawda jest taka, że amerykański przemysł bardziej potrzebuje przemysłu europejskiego niż na odwrót. USA importują około 18 proc. półproduktów wykorzystywanych w procesie produkcji z UE, podczas gdy UE jedynie 10 proc. z USA.

Jak pokazuje wykres, ta asymetria zależności mocno pogłębia się w czasie. Uzależnienie UE od USA systematycznie malało – z 20 proc. w latach 90. do 10 proc. w 2020 r., czyli w ostatnim dostępnym okresie, dla którego mamy takie dane. Zależność USA od UE natomiast pozostawała na stabilnym poziomie 18-19 proc. Co ciekawe, zależność USA od Chin kształtuje się na porównywalnym poziomie – a zatem amerykańskie fabryki są uzależnione od unijnych dostaw w podobnym stopniu jak od dostaw chińskich.

Europa nie może grać z USA zbyt ostro

Maszyny precyzyjne, podzespoły elektryczne, części samochodowe, a wreszcie produkty farmaceutyczne – duża część tych dóbr na amerykańskim rynku pochodzi z Europy. Oznacza to, że UE – biorąc pod uwagę ekonomiczne zależności – mogłaby skutecznie rozgrywać USA, podobnie jak uczyniły to Chiny w kwietniu, które nie ugięły się pod ponad 100-procentowymi cłami (co w praktyce oznacza embargo) nałożonymi przez administrację Donalda Trumpa na chiński import.

Oczywiście, kluczem chińskiego sukcesu było nie to, co Chiny zrobiły, ale jakie szkody wyrządziły amerykańskie cła gospodarce… amerykańskiej. 145-procentowe taryfy odcięły fabryki w USA od chińskich komponentów, port w Los Angeles odnotował 30-procentowy spadek wolumenu, a bezrobocie na Zachodnim Wybrzeżu osiągnęło najwyższy poziom od czasu pandemii. Jednocześnie wzrosły rentowności obligacji, a ceny akcji gwałtownie się obniżyły. Wewnętrzna presja ekonomiczna zmusiła Donalda Trumpa do wycofania się.

Ale w praktyce sprawa wygląda zupełnie inaczej z perspektywy UE. Europejscy decydenci prawdopodobnie nie mogą przyjąć chińskiego modelu negocjacyjnego i grać tak ostro z Waszyngtonem z jednego prostego powodu.

Jak wskazuje Richard Baldwin, ekonomista specjalizujący się w zagadnieniach handlu międzynarodowego: „UE może mieć karty ekonomiczne, ale Donald Trump ma karty geopolityczne". Donald Trump może grozić wycofaniem amerykańskich wojsk z regionu Europy Środkowej i Wschodniej, w tym z Polski, a nawet wyjściem USA z NATO w momencie, gdy ryzyko konfliktu UE z Rosją jest wyższe niż od czasów zimnej wojny. Amerykanie wciąż są dla Europy gwarantem bezpieczeństwa.

Richard Baldwin pisze: „Tak więc Europa ma rzeczywiście dźwignię ekonomiczną, by odpowiedzieć na cła Donalda Trumpa i być może zmusić go do ustępstw. Ale ma też znacznie więcej do stracenia, jeśli sprawy pójdą źle. Gra na ostro – w chińskim stylu – mogłaby doprowadzić do czegoś znacznie poważniejszego niż spór handlowy. Mogłaby narazić kwestię bezpieczeństwa na szwank. A gdy to się wydarzy, sytuacja szybko stanie się niebezpieczna". Koniec końców na globalnej scenie geopolitycznej USA i UE dalej strzelają do tej samej bramki.

Proponuje on więc inną koncepcję negocjacyjną – model japoński z lat 80. XX wieku, czyli powolne negocjacje, dawanie retorycznych zwycięstw, a nawet składanie obietnic bez pokrycia. Ekonomista jest przekonany, że miarą zwycięstwa Donalda Trumpa nie są realne wyniki, lecz optyka: percepcja, że się wygrywa, a nie zwycięstwo samo w sobie mierzone jakimś obiektywnym wskaźnikiem. Narracja może być ważniejsza niż faktyczne korzyści wynikające z umów handlowych.

Przeczytaj także:

Unia próbuje uniknąć ceł. Negocjacje z USA nabierają tempa