Banki nakłaniają do nowelizacji ustawy, która wejdzie w życie pod koniec marca
Od 1 kwietnia dłużnik będzie mógł ogłosić bankructwo. Jeśli ktoś sądzi, że uniknie licytacji, jest w błędzie. Prima aprilis?
Już wkrótce dłużnik, który nie radzi sobie ze spłacaniem rachunków, kredytów i innych zobowiązań, będzie mógł ogłosić bankructwo. Podobnie jak firmy, które z takiej możliwości korzystają od dawna. Z jednym jednak wyjątkiem. Sąd może zdecydować o upadłości przedsiębiorcy na dwa sposoby: poprzez likwidację majątku — wtedy syndyk spienięża, co się da, i spłaca wierzycieli, i z układem — wówczas dłużnik umawia się z wierzycielami, że należność spłaci w ratach, zwykle przy okazji uzyskuje zgodę na redukcję części długu.
Upadły konsument na układ może liczyć, ale dopiero wówczas, kiedy syndyk sprzeda jego majątek. Czyli najpierw nastąpi likwidacja, a dopiero potem porozumienie w sprawie harmonogramu spłat.
Zarobią syndycy
Taki był pomysł rządu, z którym zgodziła się większość ekspertów, w tym Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Z wyjątkiem… banków, a więc głównych wierzycieli. Reprezentujący je Związek Banków Polskich (ZBP) od początku sprzeciwiał się formie upadłości z likwidacją. Teraz, gdy kryzys puka do drzwi kredytobiorców i widmo niewypłacalności staje się coraz bardziej realne, nawołuje do nowelizacji ustawy.
— Ustawa w obecnym kształcie mówi o dobrodziejstwie upadłości dla dłużników. My żadnego dobrodziejstwa, nie licząc syndyków, którym przybędzie pracy, nie widzimy. Jaki jest sens zlicytowania dłużnika do ostatniej koszuli? To nie jest oddłużenie, lecz wypychanie człowieka na margines społeczny — mówi mecenas Jerzy Bańka z ZBP.
Bankowcy pytają, gdzie jest marchewka, która ma skłonić dłużnika do wystąpienia o ogłoszenie bankructwa? Na razie widać tylko kij. Zachęta, żeby oddać się w ręce syndyka, a nie komornika, nie jest duża. Tak czy owak majątek zostanie zlicytowany. Z tym że w przypadku windykacji dłużnik może próbować chować majątek przed komornikiem. Gdy spróbuje wodzić za nos syndyka, sąd oddali wniosek o upadłość.
— Uważamy, że lepiej nie pozbawiać go osiągniętego statusu materialnego i społecznego. Niech zachowa mieszkanie i inne części majątku i wspólnie z wierzycielami ustali terminarz spłat długu. Dopiero gdyby nie wywiązał się z przyjętego planu, wtedy sąd mógłby ogłosić likwidację majątku — mówi Jerzy Bańka.
Banki w owczej skórze
Krytyczny wobec rządowej ustawy jest również PiS. Opozycja miała swój własny projekt, który szedł jeszcze dalej niż sugestie ZBP, bo brał przede wszystkim ochronę dłużnika, interesy wierzyciela zostawiając na dalszym planie. Większość ekspertów odrzuciła projekt jako jednostronny.
Uchwaloną ustawę uważają natomiast za może niedoskonały, ale najbardziej wyważony przepis na upadłość. Andrzej Roter, dyrektor Konferencji Przedsiębiorstw Finansowych, uważa, że czerpie ona z najlepszych doświadczeń innych krajów, w których instytucja upadłości konsumenckiej obowiązuje. Pochlebnie wyraża się o niej Konfederacja Pracodawców Prywatnych Lewiatan, a także organizacje konsumenckie.
— To jest efekt wieloletnich prac rozmaitych gremiów z udziałem naukowców i praktyków. Uważam, że jest to najlepsza ustawa spośród kilku wersji, jakie dotąd powstały — mówi Monika Stec, dyrektor departamentu polityki społecznej w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Wyjaśnia, że odnoszenie ustawy do prawa upadłościowego stosowanego w przypadku przedsiębiorstw nie do końca jest zasadne.
— Filozofia jest zupełnie inna. Zakłada, że postępowanie sądowe to ostateczność. Ustawa nie tylko nie wyklucza postępowania układowego, ale wręcz zachęca do rozmów dłużnika z wierzycielami, jednak na etapie przedsądowym. Przecież to dłużnik, który występuje o ogłoszenie upadłości, ponosi koszty sądowe i syndyka. Łatwo można ich uniknąć — mówi Monika Stec.
I wrzuca kamyczek do ogródka bankowego.
— Głównym wierzycielem niewypłacalnych dłużników są banki, gdyż to za sprawą niespłaconych kredytów konsument staje na krawędzi wypłacalności. Rozmawialiśmy z ZBP, nakłaniając do rozwiązywania problemów z kredytobiorcami w drodze negocjacji.
Muszę jednak stwierdzić, że jestem rozczarowana postawą banków w tym zakresie — mówi Monika Stec.
Eugeniusz
Twaróg