Lotos, Orlen, Polska Grupa Zbrojeniowa, KGHM i Grupa Azoty — w tych spółkach pojawią się agenci Centralnego Biura Antykorupcyjnego (CBA). Tym razem — co w niespełna rok po wyborach należy uznać za ewenement — nie szukają dowodów przewin politycznych poprzedników, ale skupiają się na decyzjach podjętych od grudnia ubiegłego roku.

„CBA sprawdza sygnały o nieprawidłowościach, jakie wpływały do biura, dotyczące tych konkretnych pięciu spółek. Funkcjonariusze delegatur będą badali umowy i wydatki spółek na usługi z zakresu public relations, marketingowe, reklamowe, na usługi doradcze i inne o podobnym charakterze. Taki sam zakres kontroli obejmie wszystkie podmioty zależne tych pięciu spółek. To nawet kilkadziesiąt innych firm” — głosi komunikat CBA. Na wtorkowy poranek premier Beata Szydło wezwała do siebie ministrów, którym podlegają spółki skarbu państwa. Tematem był właśnie audyt.
— Będziemy walczyć zdecydowanie i bezwzględnie z wszelkiego rodzaju patologiami, nie tylko w spółkach skarbu państwa — mówiła w ubiegłym tygodniu Beata Szydło, gdy ogłaszała dymisję Dawida Jackiewicza, ministra skarbu. Jednocześnie według doniesień medialnych posłowie PiS zostali poinstruowani, by nie wypowiadać się o sytuacji w spółkach skarbu państwa.
Permanentna walka
Walczący z patologiami w państwowych spółkach szeryfowie pojawiali się w każdych rządach, niezależnie od ich barw politycznych. Każdy deklarował również, że pod jego rządami patologii nie będzie — będą tylko kompetencje i doświadczenie.
— Sprawdzamy kandydatów tylko pod kątem przygotowania merytorycznego, kompetencji formalnych, czy posiadają uprawnienia właściwe do zasiadania w radach lub zarządach spółek skarbu państwa. Takie wymogi wszyscy kandydaci muszą spełniać — mówił w czerwcu 2009 r. Jan Bury z PSL, wówczas wiceminister skarbu, któremu w ubiegłym roku prokuratura zarzuciła m.in. wpływanie na wyniki konkursów w NIK.
Słowa polityków to jedno, a konkretne rozwiązania to zupełnie coś innego. Przez lata były one tylko prowizoryczne. Jedyną znaczącą próbę uregulowania zasad powoływania członków rad nadzorczych — a za ich pośrednictwem członków zarządu i pracowników niższego szczebla — był Narodowy Program Nadzoru Właścicielskiego.
Przygotowała go rada gospodarcza przy premierze, kierowana wówczas przez Jana Krzysztofa Bieleckiego (jej członkiem był m.in. Mateusz Morawiecki). Korzystała z pomocy doradców McKinseya i sprowadzała na seminaria do Polski przedstawicieli norweskich spółek państwowych, którzy mieli uczyć Polaków podstaw ładu korporacyjnego.
Program zakładał wyłonienie nielicznej grupy firm o kluczowym znaczeniu dla gospodarki i wprowadzenie dla nich szczegółowych regulacji, „promujących rynkowe mechanizmy efektywnego zarządzania”. Najczęściej komentowanym jego zapisem było utworzenie Komitetu Nominacyjnego, działającego poza strukturami administracji rządowej, którego celem miało być „działanie na rzecz podniesienia kompetencjii wzmocnienia roli organów nadzorczych”. Miał on podlegać bezpośrednio premierowi, składać się z „uznanych autorytetów” i opiniować kandydatów na członków rad nadzorczych. Bez pozytywnej rekomendacji komitetu przedstawiciele skarbu nie mogli powołać nikogo do nadzoru największych spółek.
Nieustająca klęska
Projekt ustawy „o zasadach wykonywania niektórych uprawnień skarbu państwa” został zaakceptowany przez rząd, pod koniec 2010 r. trafił do Sejmu, podczas pierwszego czytania spotkał się z ostrą krytyką ówczesnej opozycji (uważającej, że ma on na celu zachowanie wpływu na nominacje po przegranych wyborach). Do drugiego czytania już nie doszło — trafił do kosza, bo wola do jego wprowadzenia po stronie rządu również wyparowała. Potem kilkakrotnie próbowano go wyciągnąć z kosza, m.in. przy okazji publikacji „Pulsu Biznesu” (tzw. taśm Serafina).
W 2012 r. resort skarbu ogłosił, że prace nad ustawą zostały wpisane do wykazu prac legislacyjnych rządu i... znowu nic się nie wydarzyło. Po raz ostatni pomysł powołania Komitetu Nominacyjnego powrócił, gdy fotel premiera przejęła od Donalda Tuska Ewa Kopacz. Także w tym przypadku skończyło się na zapowiedziach. Kompleksowych regulacji, dotyczących nadzoru państwa nad spółkami, ciągle więc nie ma, dochodzą tylko rozwiązania prowizoryczne, jak np. wprowadzone już w obecnej kadencji ograniczenie wysokości wynagrodzeń członków zarządów.