Trasa do Pekinu była sztandarowym projektem LOT związanym z zakupem nowych boeingów. W związku z ich uziemieniem przez amerykańską Federalną Administrację Lotniczą (FAA) i zwrotem leasingowanych wcześniej boeingów 767 Polskie Linie Lotnicze LOT zmuszone zostały do zmian lutowego rozkładu lotów na trasie Warszawa-Pekin.

- LOT związany jest umowami z leasingodawcami na zwrot w lutym samolotów Boeing 767, które miały być zastąpione przez Dreamlinery. Brak wywiązania się z harmonogramu ujętego w umowach wiąże się z karami umownymi i dodatkowymi wysokim kosztami dalszej eksploatacji. Po szczegółowym przeanalizowaniu sytuacji pod kątem operacyjnym i ekonomicznym LOT zmuszony jest do anulowania części rejsów zaplanowanych w lutym na trasie Warszawa–Pekin-Warszawa. Zmiana dotyczy wylotów do Pekinu w dniach 10, 17 i 25 lutego oraz rejsów powrotnych z Pekinu w dniach 11, 18 i 24 lutego – poinformowało nas biuro prasowe LOT.
LOT zastrzega, że uruchomione zostały standardowe w takich sytuacjach procedury zgodne z przepisami prawa lotniczego .
- Pasażerom jest proponowany rebooking, czyli zmiana terminu wylotu na najbliższy możliwy, albo rerouting, czyli podróż z innym przewoźnikiem na podstawie wykupionego biletu LOT, bez dodatkowych opłat. Podróżni mogą także uzyskać zwrot kosztów biletu – twierdzi przewoźnik.
Zupełnie inaczej sprawę opisuje Zbigniew Klonowski, prezes spółki Trias, który właśnie jest w Chinach.
- Mam bilet powrotny z Pekinu do Warszawy na 11 lutego, a LOT odwołał rejs i zmienił mi rezerwację na 13 lutego. Jest kilka połączeń alternatywnych w dniu 11 lutego, również z linii Star Aliance, ale LOT nie chce nic zmienić, tylko proponuje przelot 13 lutego bez żadnej rekompensaty. Czyli sam mam opłacić dwudniowy dodatkowy pobyt czterech osób w Chinach. Ja przeżyję, ale gdyby zdarzyło się to studentowi, pewnie mogłoby nadwyrężyć jego budżet, pomijając fakt, że wykupione ubezpieczenie turystyczne też się kończy – relacjonuje Zbigniew Klonowski.
Twierdzi, że o całej sytuacji dowiedział się od biura podróży, w którym kupił bilet. Gdyby nie to, byłby nieświadomy problemu aż do planowanego wylotu. Próbę rozwiązania problemu u źródła, czyli w liniach lotniczych, wspomina nienajlepiej.
- Pół godziny wisiałem na telefonie przełączany od Annasza do Kajfasza, płacąc pewnie po 9 zł za minutę. Nic nie załatwiłem. Panie z infolinii mówiły tylko: "tak, rozumiem, ale nie ma innej opcji" – twierdzi Zbigniew Klonowski.