Jako 19-latka wyjechała studiować na Cambridge. Po studiach współtworzyła brytyjski start-up VividQ, pracujący nad technologiami holograficznymi, który zebrał od inwestorów ponad 20 mln USD. Półtora roku spędziła w ElevenLabs jako szefowa działu zajmującego się bezpieczeństwem AI w czasie, gdy najcenniejszy start-up rodem z Polski (formalnie brytyjski) skokowo zwiększał zatrudnienie - i wyceny.
Teraz, niewiele po trzydziestce, Aleksandra Pędraszewska wróciła do Polski i wraz z Zuzanną Brzosko oraz Karoliną Kukiełką stworzyła Vastpoint – fundusz venture capital, który po trwających ponad rok przygotowaniach niedawno oficjalnie zadebiutował na rynku. Ma do dyspozycji 80 mln zł pochodzących głównie od Polskiego Funduszu Rozwoju, z programu Otwarte Innowacje.
- Mamy w Polsce sporo eks-ekspatów, czyli osób, które wyjechały na Zachód na studia, znalazły pracę w dużych firmach, wiedzą, jak wygląda sukces zawodowy - i z różnych powodów wracają do kraju. Dla osób z mojego pokolenia sukces gospodarczy Polski jest czymś oczywistym, czymś, co się wydarzyło na naszych oczach i nadal się dzieje. Wchodziłam w dorosłość w momencie, gdy Polska wraz z Ukrainą organizowała EURO 2012. Doświadczyliśmy wtedy nie tylko skoku infrastrukturalnego, doszło też chyba do transformacji mentalnej. Ten sukces może lepiej widać z zewnątrz - w środku zawsze uwaga koncentruje się na codziennych problemach i sporach, ludzie porównują się z innymi nacjami i narzekają, że u nas jest gorzej - mówi Aleksandra Pędraszewska.
Nastoletni ekosystem
Z zewnątrz czasem widać, że w Polsce jest lepiej. „Trochę zazdrościmy Polsce PFR. Ta instytucja ma oczywiście swoje wady i w pewnym momencie rynek venture był zalany pieniędzmi, co nie przełożyło się na jakość inwestycji. Bardzo przyspieszyła jednak rozwój rynku - to daje Polsce wyraźną strategiczną przewagę w porównaniu do Czech” - mówił kilka miesięcy temu w "PB" Tomas Pacinda z czeskiego funduszu Kaya.
Można odtrąbić sukces?
- Nasz rynek venture'owy jest nastolatkiem, o czym nie można zapominać - i funkcjonuje w dużej mierze za sprawą Polskiego Funduszu Rozwoju. Jeśli spojrzymy na krajowe fundusze venture, wiele najlepszych wywodzi się z programów PFR, dzięki którym menedżerowie zyskali dostęp do kapitału, o jakim nie mogliby marzyć na rynku prywatnym w naszej części Europy. Fundusze venture muszą mieć wystarczająco dużo kapitału, żeby były ekonomicznie sensowne. To jest statystyka, inwestycja w każdy start-up to ryzykowny zakład, trzeba mieć więc sporo firm w portfelu, by wzrosła szansa na sukces - mówi Aleksandra Pędraszewska.
Relatywna niedojrzałość polskiego ekosystemu venture'owego sprawia, że w przekazie medialnym dużo jest informacji o kolejnych funduszach i rundach kapitałowych start-upów, ale mało o zwrocie dla inwestorów. W grudniu ubiegłego roku Tar Heel Capital Pathfinder VC - jako pierwszy z funduszy wspartych przez PFR w ramach funkcjonującego od końcówki poprzedniej dekady programu PFR Starter - pochwalił się zwrotem inwestorom tego, co w niego włożyli.
- Każdy szuka swojego jednorożca, ale nie trzeba mieć go w portfelu, by przynieść zwrot inwestorom. Trzeba jednak mieć 15-25 firm, by móc liczyć na wyjście na rynku wtórnym z jednej przy wycenie liczonej w setkach milionów. My w Polsce wciąż jesteśmy na początku tego procesu - fundusz wczesnoetapowy ma horyzont rzędu 10-12 lat, więc tak naprawdę teraz najstarsze fundusze wspierane przez PFR powinny zacząć zwracać kapitał. Najlepsi menedżerowie firm VC - i to jest główna rynkowa weryfikacja - zebrali już kolejne fundusze – wskazuje współtwórczyni Vastpointu.
Mądre pieniądze
Pieniądze publiczne na inwestycje start-upowe są, choć zawsze mogłoby być ich więcej. A prywatne?
- W Polsce dużo się zmieniło w ciągu ostatnich kilku lat. Jeszcze dekadę temu w start-upy inwestowali w dużej mierze przedsiębiorcy, którzy zbudowali majątek w bardziej tradycyjnych branżach. Teraz szybko przybywa osób ze sporym kapitałem, które przeszły start-upową drogę, mają doświadczenie w budowaniu i sprzedawaniu spółek technologicznych i inwestowanie w kolejne start-upy jest dla nich naturalne - mówi Aleksandra Pędraszewska.
Ta zmiana - poza przypływem świeżego kapitału - daje też inne korzyści.
- Tak naprawdę po raz pierwszy mamy w Polsce do czynienia z prawdziwym smart money, czyli inwestorami, którzy poza kapitałem są w stanie wnieść sieć kontaktów i doświadczenie ze skalowania biznesu oraz pozyskiwania finansowania. I na pierwszym spotkaniu ze start-upem nie pytają o ścieżkę dojścia do pozytywnego wyniku EBITDA czy sprawozdania finansowe, tylko słuchają pomysłu i zastanawiają się, jak mogą pomóc - mówi Aleksandra Pędraszewska.
Menedżerka podkreśla, że przy inwestowaniu na wczesnym etapie trzeba zwracać uwagę przede wszystkim na talent założycieli start-upu.
- Oczywiście trzeba mieć dobry pomysł na produkt, ale przy budowaniu biznesu od zera kluczowa jest zdolność do szybkiego identyfikowania słabości i zmiany kierunku – tłumaczy współtwórczyni Vastpointu.
Globalna ambicja
Twórczynie Vastpointu jako jeden ze swoich strategicznych celów wskazują ściąganie do polski koinwestorów z zagranicy - topowych funduszy amerykańskich i europejskich, które wcześniej nie angażowały się we wczesnoetapowe inwestycje w Polsce. Czy start-up powstający w naszym kraju jest w stanie efektywnie rywalizować z firmami brytyjskimi, amerykańskimi lub mocno wspieranymi przez państwo chińskimi?
- Mimo szybkiego rozwoju w ostatnich latach sam krajowy rynek jest na to pewnie zbyt płytki. Start-up może pozyskać kilka, kilkanaście milionów euro od inwestorów prywatnych i funduszy, głównie wspieranych przez PFR. Ale w odróżnieniu od firm za granicą nie pozyska kilkuset milionów w fazie wzrostu - mówi Aleksandra Pędraszewska.
Zaznacza, że założona w Polsce spółka jak najbardziej od pierwszego dnia może i powinna być budowana z ambicjami globalnymi - i szukać finansowania poza krajem, choć lepiej nie na najwcześniejszym etapie, gdy liczą się: szybkość decyzji, sieć kontaktów i interakcje twarzą w twarz. Potem jednak – kapitał międzynarodowy to mus.
- Prawdziwego finansowania wzrostowego nie można szukać tylko w kraju, zresztą w Polsce na tym etapie mamy wyraźną lukę, funkcjonuje sporo funduszy early-stage i kilka dużych private equity, ale typu growth brakuje mimo kilku nowych inwestycji PFR w takie typu fundusze - mówi Aleksandra Pędraszewska.
Podatkowy katalizator
Vastpoint ma inwestować w innowacyjne firmy technologiczne - rozmawia m.in. ze start-upami z branży AI i healthtech. Jego współzałożycielka zwraca uwagę na rolę, jaką we wspieraniu innowacyjności ma do odegrania państwo.
- Rozwijanie nowych technologii to nie jest tylko robota dla prywatnego sektora, uczelni czy jednej instytucji jak PFR. Potrzebny jest też świadomy regulator, który ma długoterminową strategię rozwijania tego sektora i udzielania mu wsparcia. W Wielkiej Brytanii państwo wie, jak ważne jest pobudzanie rynku innowacji, i robi to m.in. za pośrednictwem British Business Banku, ulg podatkowych na działalność badawczo-rozwojową (R&D Tax Credits) czy grantów i pożyczek z Innovate UK, instytucji chwalonej za bliskie relacje z biznesem. Nie chodzi jednak tylko o pieniądze dla start-upów - mówi Aleksandra Pędraszewska.
Menedżerka wskazuje, że w rozwoju brytyjskiego ekosystemu start-upowego kluczową rolę odgrywa SEIS (z ang. seed enterprise investments scheme) i jego odpowiednik dla firm na późniejszym etapie – EIS. Są to programy zachęt podatkowych dla inwestorów prywatnych wspierających spółki technologiczne.
- Dzięki niemu spółki zarejestrowane w Wielkiej Brytanii do określonego poziomu wyceny mogą oferować inwestorom korzyści podatkowe. W praktyce każdy brytyjski start-up, któremu przyglądałam się pod kątem inwestycyjnym jako anielica biznesu, już w pierwszym zdaniu informuje, że to runda SEIS. Oznacza to, że jeśli rozliczałabym podatki w UK, jako inwestorka mogłabym uzyskać ulgę w wysokości nawet 50 proc. od zainwestowanej kwoty, odpisać stratę lub nie zapłacić podatku dochodowego przy sprzedaży udziałów - tłumaczy Aleksandra Pędraszewska.
To sprawia, że w Wielkiej Brytanii prywatny kapitał ma więcej powodów, by angażować się w bardziej ryzykowne projekty start-upowe. A w Polsce?
- W Polsce ten temat w debacie publicznej właściwie nie istnieje. Żadnemu politykowi na liście postulatów programowych nie mieszczą się nawet drobne korzyści podatkowe dla inwestorów w zamian za ryzykowanie swojego kapitału i inwestowanie w innowacyjne spółki, a nie na przykład nieruchomości, które akurat korzystają z preferencji - mówi współzałożycielka Vastpointu.
Trudne spółki
Poza zmianami w podatkach start-upom – i ich inwestorom – przydałyby się inne korekty legislacyjne.
- Założyciel start-upu to ktoś, kto powinien cały czas spędzać na pracy nad rozwojem firmy, tymczasem w praktyce mnóstwo czasu zajmuje mu szukanie finansowania, a sporo - zderzanie się z systemem. Mamy w Polsce wiele problemów już dawno jasno zdiagnozowanych przez branżę, co więcej - takich, na które przygotowano recepty. Niestety ani w ramach SprawdzaMy, ani podczas licznych konsultacji z ministerstwami nie potraktowano ich priorytetowo - mówi Aleksandra Pędraszewska.
Te problemy to m.in. formuły prawne polskiego biznesu.
- Założyciele z globalnymi ambicjami coraz częściej decydują się na założenie brytyjskiej spółki "limited" czy amerykańskiej "c corp". W Polsce od razu jest zderzenie z wyzwaniami administracyjno-księgowymi - czy zakładać spółkę z o.o., czy akcyjną. Rozwiązaniem była inicjatywa prostej spółki akcyjnej, naprawdę świetny pomysł, który jednak na etapie prac legislacyjnych zaczął meandrować. Efekt jest taki, że założyciele nadal najczęściej wybierają spółki z o.o. - i nadal mają z nimi takie problemy jak wcześniej - mówi Aleksandra Pędraszewska.
Menedżerka wskazuje też na problem niezrozumienia instrumentów finansowania start-upów w polskim ustawodawstwie.
- W Wielkiej Brytanii czy USA popularną metodą pozyskiwania pierwszych pieniędzy przez start-upy są instrumenty zbliżone do polskich pożyczek konwertowalnych na udziały, nazywane SAFE, z których efektywnie mogą korzystać innowacyjne spółki na wczesnym etapie rozwoju. U nas, owszem, można dofinansować start-up taką pożyczką, ale nie ma instrumentu dopasowanego do specyfiki branży. W rezultacie start-up płaci więc kompletnie nieistotny z punktu widzenia budżetu, ale istotny dla młodej spółki podatek PCC w wysokości 0,5 proc. wartości pożyczki, a przepisy - z powodu braku dobrego wzorca - są często skrajnie niekorzystne dla założycieli. Taka pożyczka jest traktowana jak każda inna, czyli jako dług, a nie składnik kapitału własnego spółki, utrudniając pozyskiwanie finansowania z grantów – tłumaczy menedżerka.
Fikołków trzeba też dokonywać, by na gruncie polskiego prawa przygotować w spółce z o. o. standardowy w start-upach motywacyjny program udziałowy, jak ESOP.
- Pracownik musi płacić podatek od przyznawanych opcji na udziały, podczas gdy w każdym innym kraju podatek jest należny dopiero w momencie uzyskania realnej wartości, np. sprzedaży udziałów - mówi Aleksandra Pędraszewska.
Głód strategii
Na liście większych i mniejszych zmian, które - zdaniem menedżerki - usprawniłyby ekosystem komercjalizacji innowacji w Polsce, są też zmiany związane z wymogiem stawiania się u notariusza, aby wykonać standardowe dla start-upów czynności.
- Przedstawiciel pozyskującego finansowanie start-upu z reprezentantami wszystkich funduszy z rundy finansowania musi fizycznie stawić się u notariusza, by wysłuchać odczytanej na głos umowy inwestycyjnej i złożyć podpis pod dokumentem. I tak jest nawet przy najmniejszej rundzie. Oczywiście to nie tylko bolączka naszego kraju. W Niemczech ta archaiczna biurokracja stała się memem – a niektórzy inwestorzy brytyjscy wprost mówią, że nie inwestują z tego powodu w niemieckie start-upy. Dla mnie takie procedury w czasach, gdy jednym kliknięciem można podpisywać się pod wieloma dokumentami elektronicznie, są - używając słowa bliskiego młodym przedsiębiorcom - po prostu przypałowe. To przypał - prosić amerykańskiego inwestora, żeby znalazł w Polsce kogoś, komu – po odwiedzinach u notariusza amerykańskiego – przekaże „power of attorney” [z ang. pełnomocnictwo]. W Estonii, dostosowanej w pełni do prowadzenia biznesu w XXI wieku, dzięki istnieniu e-notariusza można całą procedurę przejść bez wychodzenia z domu - mówi Aleksandra Pędraszewska.
O punktowe korekty będzie jednak trudno, dopóki państwo nie będzie miało jasnej wizji, czego chce.
- Mamy pod wieloma względami nowoczesne państwo, mamy mObywatela, na widok którego Francuzi przecierają oczy, mamy dobre warunki życia i możemy być krajem, który będzie przyciągał biznes, kapitał i talenty z całego świata. Ale nie wystarczą nam indywidualne ambicje founderów. Potrzebujemy jasnej strategii rozwoju polskiego ekosystemu start-upowego. Docelowo musimy rywalizować i wygrywać z Niemcami czy Brytyjczykami. Ale w krótkim okresie wystarczy spojrzeć na zwycięzców w regionie – i postanowić, że jako 20 razy większa gospodarka chcemy - powiedzmy do 2027 r. - dorównać Estonii we wspieraniu lokalnych start-upów. To zadanie Ministerstwa Finansów, Ministerstwa Cyfryzacji i wreszcie KPRM, żeby wiedzieć, o co chcemy walczyć. Menedżerowie funduszy i założyciele start-upów od dawna mają już jasne recepty na osiągnięcie tego celu - mówi Aleksandra Pędraszewska.
Pod koniec czerwca wystartowała inicjatywa #BudzimyInnowacje, zapoczątkowana przez Pawła Przewięźlikowskiego z biotechnologicznego Ryvu i Grzegorza Bronę z działającego w branży kosmicznej Creotechu. Jej partnerem strategicznym jest "Puls Biznesu", a celem - wskazanie, co blokuje rozwój innowacji w Polsce, i zaproponowanie administracji publicznej takich zmian, by nasza myśl technologiczna miała szanse na globalnej arenie. Więcej o inicjatywie i wsparciu innowacji na stronach: