Mocni w inwestycjach i biurokracji

Rafał Kerger
opublikowano: 2007-01-02 00:00

Nie korupcja, ale biurokracja i brak kadr. To największa zmora firm, które pchają się do Rumunii. Mimo to warto.

Rumunia w 2006 r., czyli roku poprzedzającym akcesję, ściągnęła około 8 mld USD inwestycji, czyli 8 procent PKB (Polska zebrała blisko 10 mld USD). Powód? W ojczyźnie Drakuli jest niski 16-procentowy CIT, są też niskie koszty pracy — średnia pensja wynosi 230 EUR. Nic dziwnego, że firmy walą drzwiami i oknami. Dosłownie.

Pierwszy rok zaliczony

Arad — 17 czerwca 2005 r.: Porta KMI otwiera pierwszą fabrykę polskich drzwi w Rumunii.

— Dziś mamy za sobą pierwszy rok działalności. Jesteśmy zadowoleni z wyniku. Mamy szansę zostać liderem rynku drzwi w Rumunii i mieć dobrą bazę logistyczną na rynki Europy Południowej — mówi Janusz Hinc z Porty.

Inwestycja Porty w Rumunii pochłonęła 8 mln EUR.

— Dziś uruchamiamy kolejną linię produkcyjną — ościeżnic. Będzie nas to kosztowało 5 mln EUR — dodaje Janusz Hinc.

Rumunię upatrzyła sobie także Grupa Can-Pack z Krakowa.

— Produkujemy aluminiowe puszki w Bukareszcie oraz opakowania metalowe w regionie Galati. Zajmujemy się też recyklingiem opakowań i obrotem nieruchomościami — wylicza Małgorzata Podrecka z Can-Packu.

Wartość wszystkich inwestycji Can-Packu w Rumunii wyniosła 270 mln zł.

— Rumunia jest dobrze logistycznie i transportowo usytuowana. Port morski w Konstancy umożliwia sprzedaż do krajów basenu Morza Śródziemnego, a także Indii, Pakistanu i na Bliski Wschód — dodaje Małgorzata Podrecka

W Rumunii są też Maspex, Kamis, Chespa i Ambra. Na południe wybierają się nasze firmy logistyczne. W tym roku w Rumunii zainwestował też fundusz Enterprise Investors — kupił Macon Deva, największego producenta materiałów budowlanych.

Biznesowe bariery

Włodzimierz Kurowski jest szefem wydziału promocji handlu i inwestycji Ambasady RP w Bukareszcie i zna niemal wszystkich polskich przedsiębiorców robiących w Rumunii biznes.

— Najpoważniejszym biznesowym problemem Rumunii jest nie korupcja, lecz biurokracja. Firmy lub oddziału nie sposób założyć tu w kilka dni — mówi dyplomata.

Skomplikowana jest m.in. procedura uzyskiwania pozwolenia na pracę dla cudzoziemców. W załatwianiu pomóc może jedynie… koniak lub czekoladki.

Nową barierą dla inwestorów zagranicznych w Rumunii jest natomiast — widoczny coraz bardziej — brak wykwalifikowanej kadry. Bezrobocie wynosi tylko 7 proc., a po upadku komunizmu z kraju wyjechało 2 miliony osób.

— Już widać wzrost płac — na przykład wynagrodzenie pracownika produkcyjnego w rejonie Bukaresztu wynosi dziś od 300 do 500 EUR miesięcznie. Brakuje elektroników, co powoduje konieczność zatrudnienia specjalistów z Polski — mówi Małgorzata Podrecka.

— Warto również zwrócić uwagę na to, że Rumuni są południowcami, a zatem wolą wypoczywać. Nie lubią pracować. Choć z drugiej strony trzeba im przyznać, że są nieźle wykształceni. Dużo osób zna język angielski — dodaje Włodzimierz Kurowski.

Indagowani przez nas przedsiębiorcy i eksperci wymieniają także inne wady Rumunii, np. słabą wypłacalność klientów itd. Nade wszystko jednak — w kraju Drakuli się opłaca. I to się liczy. Jak podaje Coface, wśród inwestorów i eksporterów, którzy w 2005 r. wybrali Rumunię, aż 65 proc. zanotowało dwucyfrowy wzrost sprzedaży. Czego chcieć więcej?