Młokos z wizją 3.0
Na niemal wszystkich zdjęciach André Gerstner pozuje w dość oczywistej scenografii — przy biurku lub przy maszynach szwalniczych. Biała koszula, granatowa marynarka, uśmiech. Szybkie cyk, cyk lustrzanką i po zabawie.
Szef, a zarazem największy akcjonariusz Groclinu (ponad 52 proc. akcji) przez „warszawkę” — i nie tyko — postrzegany jest sztampowo: jako uporządkowany, precyzyjny, kalkulujący menedżer, etapami zaprowadzający porządek w niegdysiejszym ulubieńcu inwestorów z GPW.
W dziennikarskiej narracji, dla zabicia nudy, obowiązkowo trzeba dorzucić wątek polskiego do szpiku kości wozu Drzymały, gdzie — w domyśle — lejce trzyma teraz potomek pruskich ciemiężców. I z zapałem naprawia to, czego Polak naprawić nie potrafił.
Czy tak jest w rzeczywistości? Niekoniecznie, wystarczy przejechać kilkaset kilometrów do Grodziska Wielkopolskiego, by przekonać się, że Gerstner w te narracyjne klisze nie zawsze da się wpasować. — Dlaczego mam tylko takie fotografie?
Takie mi robią — stwierdza 40-latek, który niedawno zatrudnił ludzi od zmiany scenografii: to spece relacji inwestorskich i PR, osadzeni mocno w światku funduszy...