Ale się porobiło! Jeśli Barack Obama pośmiertnym uhonorowaniem kuriera
Jana Karskiego chciał przed 6 listopada przeciągnąć trochę elektoratu
polonijnego, tradycyjnie głosującego na kandydata republikańskiego — to
„polskim obozem śmierci” strzelił sobie nie w stopę, lecz znacznie wyżej.
Zgodnie ze standardami Białego Domu, prawdziwy powód historycznej wpadki
prezydenta USA pozostanie tajemnicą państwową, rozmydloną w ogólnikowych
przeprosinach i wyrazach ubolewania.
A przecież imię jego — teleprompter, dla przyjaciół prompter. Długo
przygotowywane i ważne wystąpienia z Białego Domu prezydent zawsze czyta
patrząc prosto w obiektyw kamery. Miraż elokwencji na żywo wyłącza
jednak czujność, bez zastanowienia ufa się słowu pisanemu. Kto zaś
fatalnego skrótu myślowego o obozie dokonał w formie pisemnej — to
właśnie pozostanie tajemnicą.
Telewizyjny lud prompterową fikcję kupuje w ciemno, nie mając pojęcia,
jak powszechnie jest oszukiwany przez mówiących rzekomo z głowy
polityków, prezenterów etc. Specjaliści od wizerunku potrafią jednak na
pierwszy rzut oka rozpoznać, czy w kamerze siedzi ściągawka.
Podczas ubiegłorocznej wizyty Baracka Obamy mieliśmy w Kancelarii
Prezesa Rady Ministrów okazję bezpośredniego obcowania z pierwszą osobą
na świecie przez kilkadziesiąt minut. Wyhaczyłem miejscówkę dość blisko
prezydenta i przez całą konferencję analizowałem relację jego gestów,
mimiki etc. do merytorycznej pustki. Specjalistą od wizerunku jestem
tylko chałupniczym, ale przynajmniej Barack Obama już mnie nie nabierze
— bezbłędnie trafiam, kiedy mówi, a kiedy czyta.
Niezależnie od tego, kto konkretnie do prompterowej ściągi wpisał
„polski obóz śmierci” — stało się to akademickim wręcz dowodem
amerykańskiego dyletantyzmu w postrzeganiu świata zewnętrznego.
W tamtejszych sieciach telewizyjnych normalką jest zilustrowanie newsu
mapką Europy, na której np. Szwajcaria podpisana jest Czechami lub na
odwrót. Notabene niedawno odwiedziłem Dachau pod Monachium i zwiedzając
ową macierz hitlerowskiego systemu pomyślałem, że przynajmniej ten obóz
nigdy nie stanie się „polskim”.
O święta naiwności! Trafiłem na materiał „historyczny”, w którym Dachau
również zostało wliczone na nasze konto. Rzecz jasna — było to
opracowanie nie niemieckie, lecz amerykańskie.
Gigantyczna wpadka Baracka Obamy oczywiście nie pogorszy
polsko-amerykańskich relacji politycznych, militarnych, gospodarczych
itd. Ba, jej nagłośnienie paradoksalnie może nawet wyjdzie… na dobre i
wciąż powracający w USA wątek „polskich obozów” nareszcie uschnie.
A jeśli chodzi o niski poziom wiedzy o świecie, to Amerykanie często
odbijają piłeczkę, że z naszej strony Atlantyku ich pięćdziesiątka
stanów także postrzegana jest jako jedna masa, może poza kilkoma
najbardziej znanymi.
Dla uspokojenia nastrojów proponuję zatem czytelnikom tego komentarza
prosty test wiedzy, ale taki prawdziwy, bez googlowania. Na przykład —
gdzie leży stan Waszyngton? Podpowiem, że właśnie stamtąd od ponad
dwudziestu lat importujemy bodaj najważniejszy dla Polski amerykański
produkt…