Marek Goliszewski: Nad Sejmem unosi się duch towarzysza Bieruta
FATALNY POMYSŁ: Ustawa, nad którą posłowie już niedługo będą głosować, ma charakter konfrontacyjny wobec wszystkich działających w Polsce pracodawców — ocenia Marek Goliszewski. fot. Borys Skrzyński
Na początku składam dwie deklaracje: uważam pracownika za równego z pracodawcą twórcę kondycji przedsiębiorstwa; w zbyt wielu jeszcze firmach warunki i stosunki pracy są skandaliczne, co wystawia całej społeczności przedsiębiorców fatalne świadectwo. Po tym niezbędnym wstępie — ad rem.
SEJM finalizuje właśnie prace nad ustawą o zmianie ustawy (pochodzącej z roku 1983) o społecznej inspekcji pracy. Autorzy nowelizacji, wywodzący się głównie ze związków zawodowych, w nieograniczony sposób rozszerzają możliwość tworzenia stanowiska społecznego inspektora pracy. Wersja zaproponowana przez sejmową komisję w ogóle nie rozróżnia firm wielkich i tych najmniejszych. Dopiero tzw. wniosek mniejszości mówi, że społeczna inspekcja pracy może być tworzona u pracodawcy zatrudniającego co najmniej 10 pracowników.
USTAWA, nad którą posłowie już niedługo będą głosować, ma charakter konfrontacyjny wobec wszystkich działających w Polsce pracodawców. Wymusza przyjęcie rozwiązań, które nie tylko nie wzmocnią rzeczywistej ochrony pracowników przed łamaniem prawa, ale przeciwnie — wprowadzą do przedsiębiorstw dodatkowe pole konfliktów oraz obniżą ich konkurencyjność poprzez podwyżkę kosztów pracy.
INSTYTUCJA społecznej inspekcji pracy ma swoje źródło w przepisach z 1954 roku. Ze zmianami przetrwała od czasów towarzysza Bieruta aż do dzisiaj — w dużych przedsiębiorstwach, posiadających aktywnie działające związki zawodowe. Obecne standardy europejskie każą nazywać społecznego inspektora przedstawicielem ds. bezpieczeństwa i higieny pracy. W żadnym razie nie powinien on posiadać uprawnień w zakresie kontroli przestrzegania prawa pracy. To zadanie powinno być zastrzeżone dla wyspecjalizowanych organów państwowych.
Z TERMINEM „społeczny” można by się zgodzić o tyle, że podkreśla on brak profesjonalizmu. Od kandydata na inspektora nie będzie się nawet wymagać określonego stażu pracy w branży oraz w danym przedsiębiorstwie. Dziś takie kryterium obowiązuje i przynajmniej daje pewną gwarancję, że funkcję tę pełnią osoby o odpowiednich kwalifikacjach. Społeczny inspektor będzie natomiast korzystał z przywilejów niezwykłych w stosunku do innych pracowników: co najmniej 8 godzin miesięcznie pełnopłatnego zwolnienia z pracy (przez 4 lata kadencji); co najmniej 5-procentowego dodatku do wynagrodzenia; szkoleń na koszt pracodawcy (także poza zakładem pracy); braku możliwości wypowiedzenia i rozwiązania umowy o pracę w czasie trwania mandatu oraz w okresie roku po jego wygaśnięciu; itd.
TAK SFORMUŁOWANE przywileje zaprzeczają społecznemu charakterowi instytucji inspekcji pracowniczej i bezpośrednio uderzają w kieszeń pracodawcy, szczególnie w małych firmach. Koszty pracy wzrosną, ograniczona zostanie możliwość reakcji przedsiębiorcy na coraz trudniejszą sytuację rynkową czy kryzysową w jego firmie. Pogorszą się stosunki w przedsiębiorstwach, pojawią się konflikty wśród pracowników, ponieważ stworzy się grupa osób uprawnionych do wynagrodzenia bez faktycznego świadczenia pracy.
ORGANIZACJĘ wyboru i ewentualnego odwołania społecznego inspektora oddaje się w ręce związków zawodowych, nawet w tych zakładach, w których skupiają one przykładowo tylko 10 proc. załogi. Oznacza to odebranie praw ogółowi pracowników, bezzasadne uprzywilejowanie związków zawodowych oraz uzależnienie społecznego inspektora od aparatu związkowego.
ZMIANA ustawy o społecznej inspekcji pracy wyraźnie umotywuje przedsiębiorców, szczególnie tych najmniejszych, do unikania legalnego zatrudniania pracowników. Zagraniczni inwestorzy będą zaś powstrzymywać się od tworzenia miejsc pracy w Polsce. Czy na pewno o to chodzi?
Marek Goliszewski jest prezesem Business Centre Club