Nic nie jest w stanie przestraszyć giełdowych graczy

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2007-04-11 10:15

Indeksy giełdowe na całym świecie rosną, a inwestorzy zdają się nie widzieć żadnych zagrożeń. Wystarczył miesięczny, lepszy od prognoz, raport z rynku pracy w USA, żeby zapomniano to, co sygnalizowały poprzednio publikowane dane (szczególnie raporty instytutu ISM). Gospodarka USA zwalnia, inflacja rośnie, a rynek pracy jest w doskonałej formie, mimo że subindeksy rynku pracy sygnalizowały, że jest bardzo słaby. Jak w to wierzyć? I w co wierzyć? Jedno jest pewne: Fed nawet przez chwilę nie będzie rozważał obniżki stóp procentowych. Dobrze, jeśli nie będzie myślał o podwyżce.

Nie poprawiła się też sytuacja na rynku nieruchomości. Pojawia się coraz więcej sygnałów, mogących niepokoić bardziej fundamentalnie nastawionych inwestorów. D.R. Horton, największy deweloper w USA, poinformował, że w pierwszym kwartale zamówienia na nowe domy gwałtownie spadły (o 37 procent), a początek sprzedaży wiosennej też rozczarowuje. Nie ulega wątpliwości, że rynek nieruchomości nie sięgnął jeszcze dna, a wiadomo, że pogorszenie sytuacji na tym polu wpłynie na zmniejszenie skali wzrostu gospodarczego. W tym tygodniu Międzynarodowy Fundusz Walutowy ostrzegł, że sytuacja na rynku ryzykownych kredytów hipotecznych jest gorsza niż oczekiwano i może się przełożyć na inne segmenty tego rynku.

Nie można również nie zauważyć, że pogarszają się nastroje Amerykanów. Indeks zaufania do gospodarki publikowany przez Investor's Business Daily i TechnoMetrica Market Intelligence. Spadł on w kwietniu gwałtownie sygnalizując, że konsumenci boją się recesji. Potwierdził tę tezę sondaż Los Angeles Times. Sześćdziesiąt procent Amerykanów przewiduje, że w USA w ciągu następnych dwunastu miesięcy zagości recesja. Wśród nich jest 71 procent tych Amerykanów, którzy zarabiają mniej niż 40 tys. dolarów rocznie i około połowy tych zarabiających więcej niż 100 tys. Bloomberg przypomina, że takie nastroje pojawiły się w końcu 2000 roku – tuż przed recesją. Pogorszenie nastrojów i obawy o nadejście recesji są niebezpieczne, bo ludzie, którzy niepokoją się o przyszłość mniej wydają, a to przecież popyt wewnętrzny w 2/3 odpowiada za wzrost PKB w USA.

Nadal ciekawe rzeczy dzieją się na rynku walutowym. We wtorek wystarczyła zapowiedź, że USA złożą dwie skargi (w sprawie nie przestrzegania ochrony własności intelektualnej) przeciwko Chinom do Światowej Organizacji Handlu, a kurs EUR/USD natychmiast wrócił nad poziom 1,34 USD. W całym pierwszym kwartale chińska nadwyżka wzrosła do 46,4 mld USD i była dwa razy większa niż rok temu. Nic dziwnego, że Amerykanie stają się coraz bardziej nerwowi. W komentarzu z 30 marca („The Ghost of Reed Smoot”) Stephen S. Roach, analityk Morgan Stanley, ostrzega, że sytuacja staje się coraz poważniejsza. Porównuje ją z tą z 1930 roku, kiedy to ustawa Smoota-Hawleya mająca chronić gospodarkę USA w czasie recesji przez wprowadzenie zaporowych ceł bardzo pogłębiła i przedłużyła czas trwania Wielkiej Depresji. Teraz też, jak już pisałem, dwóch senatorów (demokrata Chuck Schumer I republikanin Lindsey Graham)  z dużym poparciem swoich kolegów chcą ograniczyć import z Chin.

Na razie wzrostem kursu EUR/USD nikt się nie martwi, bo w sytuacji kiedy gospodarka USA zwalnia słaby dolar zwiększa jej konkurencyjność i przeciwdziała recesji. Oczywiście to zadowolenie szybko by się zmieniło w przerażenie, gdyby ceny surowców (negatywnie skorelowane z dolarem) ruszyły szybko na północ lub gdyby zaczęły być sprzedawane nie tylko w dolarach, ale również w euro. A przecież rynek wyraźnie, chociaż powoli, idzie w tym kierunku. Jean-Claude Trichet, szef ECB, też się cieszy, bo mocne euro hamuje wzrost inflacji, co pozwala bankowi podejmować decyzje o niepodnoszeniu stóp procentowych. Tyle tylko, że szef ECB też zmarkotniałby, gdyby kurs EUR/USD rósł zbyt szybko, bo co prawda inflacja byłaby pod kontrolą, ale gospodarka szybko by zwolniła (spadałby jej konkurencyjność). Dziwić tylko może to, że mocne euro nie niepokoi inwestorów na giełdach europejskich. Przypominam sobie nie tak dawne czasy (rok 2004), kiedy to wzmacniające się euro na prawie rok zahamowało wzrost europejskich indeksów.

Jak rozwiązać tę zagadkę? Skąd te szampańskie nastroje przy tak dużych zagrożeniach? Mówi się, że w hossie kursy akcji wspinają się po ścianie strachu, ale ja nawet tego strachu nie widzę. Jedynym wyjaśnieniem jest ciągle olbrzymia ilość gotówki szukającej zysku. Konia z rzędem temu, który przewidzi, co i kiedy zepsuje giełdowym graczom nastroje. Większość (duża większość) mówi, że korekta rozpocznie się w maju, bo przecież pamiętamy, co stało się w zeszłym roku, a poza tym wiemy, że od lat kursuje powiedzenie „sprzedaj w maju i uciekaj” (sell in May and go away). Tyle tylko, że jeśli olbrzymia większość czeka na jakieś wydarzenie na rynku finansowym to najczęściej się myli. Z tego też wniosek, że korekta rozpocznie się wkrótce albo dopiero latem. Latem zazwyczaj dochodzi do tzw. „letniej hossy”, ale właśnie to „zazwyczaj” może być mylące. W końcu pierwszego półrocza zobaczymy, czy recesja pojawi się w USA i być może (gdyby prawdopodobieństwo wzrosło), wtedy właśnie dojdzie do spadku indeksów.