Wczoraj pracownicy Stoczni Gdańsk zastrajkowali, domagając się wypłaty wynagrodzeń za sierpień. Na ich konta wpłynęła połowa należności, domagali się wypłaty reszty. Przedstawiciele spółki zapewnili, że przelali wczoraj pieniądze dla 700 osób, a kolejnych 500 otrzyma wypłatę w poniedziałek. Załoga zdecydowała się więc zawiesić strajk do poniedziałku.
— Nie wypłaciliśmy na czas wynagrodzeń, bo nie mieliśmy pieniędzy. Od miesięcy nie możemy porozumieć się z Agencją Rozwoju Przemysłu (ARP), która także jest udziałowcem stoczni, w sprawie programu restrukturyzacji spółki. Wszystkie nasze propozycje agencja najpierw długo analizuje, a następnie torpeduje albo stawia nowe warunki, a kiedy staramy się je wypełnić, znajduje kolejne przeszkody — tłumaczy Jacek Łęski, rzecznik Gdańsk Shipyard Group (GSG), inwestora stoczni.
Podkreśla, że ARP najpierw zgodziła się na wspólne dokapitalizowanie stoczni i podpisała porozumienie dotyczące sprzedaży nieruchomości, później jednak uznała, że aktywów stoczni kupić nie może, a innych chętnych nie znalazła. Nie godziła się także na ukraińskie propozycje dotyczące przenoszenia zabezpieczeń na majątku stoczni, co utrudniało restrukturyzację.
— ARP ma niespełna 25 proc. akcji stoczni, a 75 proc. należy do GSG. To wystarczający pakiet, aby ukraiński właściciel samodzielne podejmował decyzje. Może dokapitalizować spółkę, jeśli uznaje to za konieczne. Może nawet zmienić jej profil działalności, nie pytając nas o zdanie. ARP udzieliła stoczni w 2009 r. 150 mln zł pomocy publicznej i — zgodnie z unijnym prawem — przez 10 lat nie może angażować się w jej finansowe wsparcie. Tymczasem wszystkie propozycje przedstawiane przez strategicznego inwestora stoczni narażały nas na zarzut udzielenia stoczni niedozwolonej pomocy — mówi Roma Sarzyńska, rzecznik ARP.