Kłopoty strefy euro ściągnęły gromy na kraje z peryferii. Ekonomiści rwą włosy z głowy, że słabsze gospodarki regionu zadłużyły się po uszy. Wszystkie programy reform skupiają się na tym, jak pomóc największym nieszczęśnikom: Grecji, Portugalii, Hiszpanii czy Włochom.
Zapomina się, że strony kryzysowego medalu są dwie. Sprawdziliśmy, kto kraje z peryferii popchnął w kryzys.
Prawdziwi winowajcy
Bańka spekulacyjna na południu Europy powstała dlatego, że kraje te uzyskały dostęp do taniego finansowania od bogatych kuzynów z północy. Dzięki wspólnej walucie cieszyli się niskimi stopami procentowymi, które kiedyś zastrzeżone były tylko dla Niemców, Austriaków czy Holendrów.
To właśnie te bogate kraje dostarczały kapitału, za które peryferie żyły na kredyt. Grecy kupowali importowane z Niemiec luksusowe samochody, inwestorzy drzwiami i oknami pchali się, by kupować domy w Hiszpanii i nakręcać koniunkturę na półwyspie.
Do rozsupłania gordyjskiego węzła potrzeba więc nie tylko oszczędności na południu, ale również większej rozrzutności na północy.
Najsolidniejsze kraje powinny od ubogich krewnych więcej kupować, a w niektórych sprawach wręcz zrezygnować z ambitnych reform. Wszystko po to, aby biedniejsi nie zostali zbyt daleko w tyle. Ta opinia znajduje coraz większą popularność wśród ekonomistów.
— Aby wyjść z kryzysu, trzeba reform nie tylko w krajach zadłużonych, ale też w tych, które radzą sobie najlepiej. Dotyczy to także Niemiec. One powinny więcej inwestować i bardziej otworzyć swoją gospodarkę — powiedział Pier Carlo Padoan w wywiadzie udzielonym telewizji Bloomberg.
Część komentatorów głównego hamulcowego walki z kryzysem widzi właśnie w kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Nad Łabą wolą stopniowe zwiększanie siły rażenia europejskich funduszy pomocowych.
To dlatego, że jej zbyt pospieszne zwiększanie zdjęłoby część presji z zadłużonych krajów i spowolniłoby reformy. Według części ekonomistów, to jednak bardzo krótkowzroczne myślenie.
— Niemcy sądzą, że jedyny sposób, by zmusić innych do reform, to przyłożenie im noża do gardła. A to tylko wzmaga poczucie inwestorów, że strefa euro stoi na krawędzi załamania — oceniał anonimowo jeden z europejskich dyplomatów na łamach tygodnika „The Economist”.
Czas na diagnozę
Dobra terapia powinna uwzględniać wszystkie dolegliwości, na które uskarża się pacjent. Tak uważa Jay Shambaugh, ekonomista amerykańskiego think-tanku National Bureau of Economic Research. Jego zdaniem, główne problemy, z jakimi boryka się strefa euro, są trzy — kryzys sektora bankowego, kryzys zadłużeniowy nękający rządy oraz kryzys strukturalny, objawiający się spowolnieniem wzrostu gospodarczego.
Próby rozwiązywania jednego z nich w oderwaniu od pozostałych polepszają sytuację na jednym froncie, ale doprowadzą do pogorszenia na pozostałych. Jay Shambaugh przygotował pakiet rozwiązań dla strefy euro. Część propozycji w nim zawartych jest dość zaskakująca. Zaczyna jednak od standardu.
Kraje zmagające się z zadłużeniem powinny zmniejszyć koszty pracy, czyli ciąć podatki i składki odprowadzanie od wynagrodzeń. To zwiększyłoby międzynarodową konkurencyjność ich gospodarek. Warto też zniechęcić tamtejszych konsumentów do sięgania po zagraniczne produkty i usługi, by społeczeństwo przestało wreszcie żyć na kredyt. Na peryferiach należy więc zwiększyć opodatkowanie konsumpcji, czyli po prostu podnieść podatek VAT.
Piłeczka po stronie bogatych
Może zaskakiwać jednak to, że dokładnie odwrotne posunięcia powinny podjąć kraje radzące sobie najlepiej. Cel to… zmniejszenie międzynarodowej konkurencyjności Niemiec, Holandii i Finlandii.
— Kraje cieszące się nadwyżkami powinny zwiększyć opodatkowanie pracy i obniżyć VAT, by importować i konsumować więcej — twierdzi Jay Shambaugh.
Mało tego. Niemcy wcale nie powinny oszczędzać, ale bardziej stymulować swoją gospodarkę. Plan minimum to spowolnienie tempa budżetowych oszczędności.
Nasi zachodni sąsiedzi powinni według eksperta ustąpić w jeszcze jednej istotnej kwestii. EBC musi tolerować wyższą inflację. Ceny powinny rosnąć szybciej zwłaszcza nad Łabą. Konieczna jest gwarancja pełnego wsparcia dla wszystkich wypłacalnych krajów. Słabsze banki trzeba dokapitalizować.
Depozyty powinny być gwarantowane na poziomie ponadnarodowym, a kraje silniejsze powinny zagwarantować część długów słabszych krajów. Jednym słowem, kraje północy Europy powinny wziąć na siebie część ciężaru zadłużenia peryferii strefy euro. Pytanie, skoro wiadomo, co trzeba zrobić, dlaczego do tej pory nikt nic nie zrobił?
I tu wracamy do kwestii hamulcowego znad Łaby. Nasi zachodni sąsiedzi nie chcą pić piwa, które — według nich — nawarzył ktoś inny. Inflacja szkodzi gospodarce, wspólne obligacje to zły pomysł, bo u biedniejszych zrodzi pokusę, by zaprzestać zaciskania pasa, a z reform, które dały gospodarce dobroczynnego kopa, się nie wycofają. Jeżeli jednak Niemcy nie pójdą na kompromisy, to ich partnerów czeka wielka plajta.
Jay Shambaugh radzi
EBC musi tolerować wyższą inflację. Ceny powinny rosnąć szybciej zwłaszcza w Niemczech. Konieczna jest gwarancja pełnego wsparcia dla wszystkich wypłacalnych krajów. Słabsze banki trzeba dokapitalizować. Depozyty powinny być gwarantowane na poziomie ponadnarodowym. Kraje silniejsze powinny zagwarantować część długów słabszych krajów.