Zaskoczenia nie było. Zgodnie z przewidywaniami „PB”, przetarg na zakup Spółdzielczego Banku Rzemiosła i Rolnictwa w Wołominie, znanego jako SK Bank, zakończył się fiaskiem. Z kilkudziesięciu banków, do których syndyk Andrzej Wrzesiński wysłał zaproszenia do składania ofert z ceną wywoławczą
200 mln zł, odpowiedział… jeden. I to tylko kurtuazyjnie — że nie jest zainteresowany. Tymczasem jeszcze na koniec 2014 r. SK Bank był największym bankiem spółdzielczym w Polsce i na papierze miał aktywa przekraczające 3,8 mld zł.
Dziurawy portfel
Dziś na majątek SK Banku składają się jego nieruchomości, ruchomości, środki trwałe i wyposażenie wciąż działających kilku placówek, marka, a przede wszystkim należności i roszczenia, głównie wynikającez udzielonych kredytów. I tu jest pies pogrzebany.
Po upadłości okazało się, że aż 96 proc. portfela kredytowego SK Banku to wierzytelności niespłacane, które dziś są na różnym etapie windykacji, a wyegzekwowanie nawet ich małej części wymaga dużo czasu. Głównym zabezpieczeniem kredytów są nieruchomości, ale ich wyceny w większości były nierzetelne (zawyżane w stosunku do realnej wartości). Co więcej, hipoteki SK Banku są często wpisane na dalszych miejscach hipotecznych,wykluczających możliwość zaspokojenia roszczeń.
Najwięcej, bo aż połowa, kredytów z SK Banku trafiła do grupy kilkudziesięciu firm skupionych wokół spółki deweloperskiej Dolcan. Te formalnie niepowiązane spółki brały coraz wyższe kredyty, których większość szła na spłatę wcześniejszych. Kiedy piramida finansowa się wywróciła, upadł nie tylko bank, ale także deweloper. Dziś szefowie obu firm: Jan B., wieloletni prezes SK Banku, i Sławomir D., założyciel i wieloletni właściciel
Dolcanu, oglądają świat zza krat, podejrzani przez prokuraturę o kierowanie gangiem wyłudzającym kredyty z wołomińskiej instytucji.
Nadgwaranci na lodzie
Zainteresowanie przetargiem na zakup SK Banku byłoby większe, gdyby nie to, że tuż przed upadłością firma wzięła w Narodowym Banku Polskim kredyt refinansowy wysokości 370 mln zł. Ten zastrzyk finansowy okazał się nieskuteczny i, ratując się, bank centralny przejął jako zabezpieczenie połowę portfela kredytowego wołomińskiej instytucji. Tę lepszą, w której kredyty „poniżej standardu”, „wątpliwe” i „stracone” stanowiły 55 proc., a nie 96 proc., jak w przypadku części, która została w SK Banku.
Fiasko sprzedaży najbardziej dotknie tzw. nadgwarantów, czyli osoby, które miały ulokowane w spółdzielczym banku kwoty przewyższające 100 tys. EUR gwarantowane przez Bankowy Fundusz Gwarancyjny (BFG). Tylko w przypadku sprzedaży banku w całości jego nabywca musiałby wziąć na siebie obowiązek ich zaspokojenia. A chodzi o niemałą kwotę, bo łącznie 79,1 mln zł. Nadgwaranci liczą, że syndyk podejmie jeszcze jedną próbę sprzedaży SK Banku w całości za obniżoną cenę wywoławczą, ale to mało realne. Bardziej prawdopodobne jest, że dojdzie do wyprzedaży poszczególnych składników majątku banku po kawałku. Z informacji „PB” wynika, że na takie rozwiązanie liczy BFG (jego wierzytelność to ponad 2 mld zł), choć nie tylko. Przynajmniej część z kredytów mogłaby stać się łakomym kąskiem dla firm windykacyjnych oraz… niektórych z kredytobiorców, którzy za ułamek wartości mogliby pozbyć się swych finansowych garbów.