Stale spadające bezrobocie może wydawać się objawem zdrowej gospodarki, jednak w Polsce coraz bardziej staje się barierą gospodarczego wzrostu
Główny Urząd Statystyczny podał, że majowe bezrobocie wyniosło 5,4 proc. To o 0,2 p.p. mniej niż w kwietniu i aż o 0,7 p.p. mniej niż w maju minionego roku. Intuicyjną reakcją na spadek bezrobocia zazwyczaj jest radość, w końcu im więcej ludzi znajduje pracę, tym lepiej zarówno dla lokalnej społeczności, jak też dla gospodarki jako całości. Kiedy jednak bezrobocie spada zbyt szybko i zbyt nisko, zjawisko staje się głównym hamulcowym rozwoju każdej gospodarki. Właśnie przed takim wyzwaniem wydaje się stawać Polska.

Coraz bliżej zera
Bezrobocie między styczniem 2011 r. a majem 2019 r. spadło o 6,8 proc., co oznacza, że grupa bezrobotnych skurczyła się o ponad milion osób w ciągu zaledwie 8,5 roku — z 1,96 mln do 919 tys. Dla wielu liczba wciąż może wydawać się wysoka, jednak trzeba pamiętać, że aż 762 tys. nie ma prawa do zasiłku, więc rejestrują się w urzędach pracy wyłącznie w celu uzyskania ubezpieczenia zdrowotnego. W tej grupie są więc ludzie pracujący na czarno, młodzież na „gap year” oraz ludzie chcący skorzystać z różnego rodzaju metod aktywizacji zawodowej, np. z dotacji z urzędu pracy na podjęcie działalności gospodarczej.
Bezrobocie naturalne to odsetek siły roboczej obejmujący tych, którzy dobrowolnie rezygnują z podjęcia pracy. Nie ma możliwości wskazania dokładnej wysokości tego wskaźnika, jednak przyjmuje się, że poziom bezrobocia frykcyjnego (tymczasowego) wynosi zazwyczaj od 2 do 3 proc. Rzut oka na szczegółowe dane rynku pracy dowodzi, że miejscami jesteśmy dalece poniżej tych wskaźników. Bezrobocie w Poznaniu wynosi 1,3 proc., w Warszawie 1,4 proc., a w Katowicach 1,5 proc. Być może jednak lepiej niż wartości procentowe do wyobraźni przemawiają liczby bezwzględne. 35 powiatów w Polsce ma bezrobocie niższe niż 1000 osób. Myliłby się ten, kto zakłada, że w tej grupie znajdują się jedynie wyludnione gminy wiejskie. Absolutnym liderem tej klasyfikacji jest Sopot — 36-tysięczne nadmorskie miasto, w którym zarejestrowanych jest jedynie300 bezrobotnych. W Świnoujściu, też nadmorskim kurorcie, zatrudnienia poszukuje500 osób, a w śląskich Żorach brak pracy zgłosiło 700.
Firmy mają problem
Badania ankietowe świadczą o pogłębiających się problemach rządu w znalezieniu nowych pracowników. Według Szybkiego Monitoringu NBP, badającego sytuację w sektorze przedsiębiorstw, ponad 40 proc. firm nie jest w stanie obsadzić wszystkich wakatów, a prawie 10 proc. wskazuje na brak kadr jako barierę w rozwoju. Jednocześnie dynamika zatrudnienia spadła do 2,7 proc. nie dlatego, że firmy nie potrzebują nowych pracowników, ale dlatego, że zwyczajnie nie potrafią ich znaleźć. Jakby tego było mało, eksperci Business Centre Club zwracają uwagę, że państwowe statystyki popytu na pracę mogą być niedoszacowane, co oznacza, że zapotrzebowanie na pracowników jest większe, niż to widać w danych GUS. Taki obraz rzeczywistości oznacza, że polscy przedsiębiorcy mają coraz większe wątpliwości co do tego, czy będą w stanie znaleźć pracowników do rozwoju. Innymi słowy, brak siły roboczej to hamulec dalszego wzrostu PKB.
Elementem komplikującym sytuację polskiego rynku pracy jest rozczarowująco wolny wzrost zarobków. W ciągu minionej dekady wzrosły one realnie (po uwzględnieniu inflacji) zaledwie o 6,9 proc. Obecnie polska gospodarka święci triumfy dzięki licznej obecności ukraińskich imigrantów zarobkowych. Otwarte pozostaje jednak pytanie, jaki będzie ich odzew na niemiecką liberalizację rynku pracy, który od 1 stycznia przyszłego roku otwiera się na pracowników spoza UE.
Podpis: Marcel Lesik