No, to jak będzie z tym wotum zaufania

Jacek Zalewski
opublikowano: 2007-08-14 00:00

Niewdzięczni wasale usiłują zadźgać seniora, który pozbawił ich beneficjów i alodiów. Taka feudalna interpretacja znakomicie opisuje sytuację po upadku koalicji PiS, Samoobrony i LPR. Przystawki postanowiły usunąć premiera Jarosława Kaczyńskiego drogą tzw. konstruktywnego wotum nieufności. Wpadły jednak w konstytucyjną pułapkę, albowiem urzędującego szefa rządu usuwa się tym samym głosowaniem, w którym powołuje się nowego. Realność zebrania 231 głosów rozbija się o osobę wirtualnego premiera. Przecież wystawienie wczoraj przez posłów LiS kandydatury byłego ministra Janusza Kaczmarka należy traktować w kategoriach żartu i trudno się spodziewać po PO i SLD, aby się na tym nie poznały.

Drugi tydzień namolnie powtarzam, że w coraz bardziej komplikującej się sytuacji jedynym uczciwym i najbardziej pożytecznym dla Polski posunięciem Jarosława Kaczyńskiego byłoby zwrócenie się do Sejmu o wyrażenie jego mniejszościowemu rządowi wotum zaufania w trybie art. 160 Konstytucji RP — i to już na posiedzeniu 22 sierpnia. Wotum pierwotne, obowiązkowe po sejmowym exposé, gabinet większościowy otrzymał 19 lipca 2006 r. stosunkiem 240:205 (0 wstrzymujących się, 15 nieobecnych), głosami PiS, Samoobrony i LPR oraz planktonu z RLN, kilku posłów niezrzeszonych i dwóch niemieckich. Od wczoraj jego sytuacja prawna zmieniła się radykalnie. Co prawda Konstytucja RP nie wymaga odnawiania wotum zaufania, pozostawia to decyzji premiera — ale kiedyż art. 160 miałby mieć zastosowanie, jeśli nie teraz?

Znajdujący się w podobnej sytuacji Marek Belka dobrowolnie poddał się 15 października 2004 r. takiemu egzaminowi i wygrał 234:218 (0 wstrzymujących się, tylko 8 nieobecnych). Motyw głosowania ówczesnego Sejmu był oczywisty — chęć przetrwania do końca kadencji. Dlatego wniosek Jarosława Kaczyńskiego zawierałby element chytrości, bo gdyby z takich samych powodów udało mu się jednak jakimś cudem prze- skoczyć nad poprzeczką (do wotum wystarcza większość zwykła), mniejszościowy rząd uzyskałby legitymizację. Jeśliby zaś premier przegrał, to po automatycznej dymisji uruchomiłyby się procedury prowadzące w ciągu kilku tygodni do wyborów, bez szukania 307 posłów zdecydowanych na skrócenie kadencji.

No tak, ale do takiej służącej Polsce decyzji potrzeba politycznej, cywilnej i zwyczajnie ludzkiej odwagi, aby zajrzeć nieubłaganej rzeczywistości w oczy — a tego kombinującemu Jarosławowi Kaczyńskiemu brakuje. Woli bezpiecznie spoglądać w obiektyw kamery i drew-nianym głosem tłumaczyć telewidzom, że lepiej jak w IV RP być im nie może.